Potrzebna nowa fala uprzemysłowienia
 Oceń wpis
   

Niedawno na łamach GW i w serwisie wyborcza.biz ukazał się artykuł profesorów J.Hausnera i A.Sławińskiego „Oszczędności rosną dzięki eksportowi”. Dobrze wpisuje się on w coraz bardziej palącą potrzebę debaty i poszukiwania odpowiedzi na pytanie: co dalej z „zieloną wyspą”?, jaką strategię powinniśmy obrać i jaka drogą podążać, aby utrzymać solidny i stabilny wzrost? Za tło do rozważań służą autorom problemy strefy euro. Trafnie identyfikują oni istotę tych problemów (wbrew temu co się dość powszechnie sądzi kryzys strefy euro to przede wszystkim kryzys bilansu płatniczego, a dopiero w drugiej kolejności kryzys finansów publicznych) i w związku z tym koncentrują się na nierównowadze inwestycji i oszczędności. Część stawianych przez autorów hipotez wydaje się być jednak kontrowersyjna i w związku z tym warto się przy nich na chwilę zatrzymać.
 

Czy wszyscy mogą być eksporterami?
Jedną z pierwszych hipotez artykułu jest ta, że problemy strefy euro wyniknęły z faktu, że wbrew zamierzeniom nie stała się ona - tak jak Niemcy - eksporterem netto. Choć jest to teza ciekawa, to równocześnie kontrowersyjna. Trzeba bowiem zauważyć, że przez całe lata 90-te Niemcy odnotowywały deficyt rachunku obrotów bieżących (sam bilans handlowy kształtował się w okolicach 0), w związku z czym trudno je w tamtym czasie było uznać za wzór pro-eksportowej polityki gospodarczej. Co więcej, Niemcy znajdowały się wówczas w dość trudnej sytuacji konkurencyjnej. Był to czas, gdy niemieckie towary (na skutek silnej marki) pozostawały drogie, na Niemczech ciążyły koszty integracji, a na horyzoncie pojawiała się już konkurencja z EŚW. Dodatkowo popyt ze strony Chin na wysokiej jakości dobra inwestycyjne był w tamtym czasie jeszcze stosunkowo ograniczony.
Za tym, że jako takiej polityki uczynienia ze strefy euro eksportera netto nie było, przemawiają także…matematyka i pragmatyka. Gdyby pro-eksportowe nastawienie miało być dominującą polityką gospodarczą, to mielibyśmy do czynienia z permanentnym problemem globalnej nadprodukcji - w skali świata możliwości sprzedaży ograniczone są barierą popytu. W tym kontekście wydaje się, że celem strefy euro (drugiej co do wielkości gospodarki świata) było raczej utrzymanie zbilansowanej podaży i popytu, czyli utrzymywanie bilansu rachunku obrotów bieżących w ok. 0. Cel ten został w praktyce osiągnięty. W latach 1999-2011 saldo rachunku wahało się w wąskim przedziale -1.5% do 1.0% PKB. Oznacza to, że wobec reszty świata strefa euro pozostawała neutralna, że netto nie eksportowała ani nie importowała ona oszczędności (oszczędności strefy rosły wraz z gospodarką i kształtowały się na stabilnym poziomie 21-22% PKB).
 

Zmiany wewnątrz strefy
Istota problemu strefy euro wydaje się tkwić nie tyle w relacjach strefa - otoczenie zewnętrzne, co w relacjach wewnątrz strefy. Na skutek utworzenia obszaru jednolitej waluty doszło tu do znacznego zróżnicowania. Otóż o ile jeszcze w 1999 r. łączny deficyt rachunku obrotów bieżących krajów PIIGS stanowił równowartość 1.2% PKB, to w kolejnych latach rósł w szybkim tempie osiągając w 2008 r. poziom 7% PKB. Zdecydowana większość tego przyrostu przypadała na pozostałe kraje strefy, w tym w szczególności Niemcy (przejście od deficytu 1.3% PKB w 1999 r. do nadwyżki 7% w 2008 r.). Procesowi temu towarzyszyła rosnąca rola przemysłu na Północy (jego udział w PKB wzrósł o ponad 2p.p.) i deindustrializacja Południa.
Wraz z rozszerzaniem się deficytu rachunku obrotów bieżących kraje PIIGS potrzebowały coraz więcej kapitału na jego finansowanie. Nie było to jednak trudne – środki wytransferowane w postaci płatności za import (głównie do Niemiec) wracały z powrotem, tyle że już w formie pożyczek. Na marginesie warto zauważyć, że taki sam układ funkcjonował(-uje) w relacjach pomiędzy USA i Chinami - Chiny eksportowały coraz więcej towarów doprowadzając do narastania deficytu handlowego USA, który to deficyt był finansowany napływem chińskiego kapitału. Natura obu kryzysów - strefy euro i USA - jest więc taka sama.
 

Szok stóp procentowych.
Oczywiście pojawia się pytanie, co doprowadziło do tak dramatycznych zmian wewnątrz krajów strefy. J.Hausner i A.Sławiński sugerują, że za zmianami w krajach PIIGS stała mania banków, udzielających na potęgę kredytów konsumpcyjnych i budowlanych. Myślę, że jest to zbyt daleko posunięte uproszczenie. Klucz do zrozumienia zmian tkwi w danych dotyczących oszczędności - podczas gdy poziom inwestycji (w relacji do PKB) krajów PIIGS pozostał relatywnie stabilny poziom oszczędności zaczął gwałtownie maleć. Jeszcze w 1999 r. oszczędności PIIGS wahały się od 17 (w Grecji) do 24% PKB (w Irlandii), a w 2008 już tylko od 5% (w Grecji) do 18% (w Hiszpanii). Dlaczego tak się stało? Przede wszystkim ze względu na szok stóp procentowych związanych z tym, że z powodów politycznych strefa euro powstała w niewłaściwym kształcie. W efekcie wraz z utworzeniem strefy euro doszło do silnej konwergencji stóp. Weźmy dla przykładu Hiszpanię. Jeszcze kilka lat przed utworzeniem strefy rentowność 10-letnich obligacji skarbowych wynosiła tam ponad 12%. Na skutek konwergencji stopa ta spadła w krótkim czasie do poziomu niemieckiego tj. ok. 4% (podobnie stało się z całą krzywą stóp procentowych). Spróbujmy teraz na chwilę wczuć się w sytuację firm i gospodarstw domowych w kraju, w którym gwałtownie spadają stopy procentowe. Musiało się to skończyć spadkiem skłonności do oszczędzania i gwałtownym wzrostem zainteresowania kredytem. Takie działanie miało również uzasadnienie w teorii inwestowania. Jeśli stopy procentowe (odzwierciedlające koszt kapitału) znalazły się nagle - i kształtowały przez wiele lat - poniżej nominalnego tempa wzrostu gospodarczego (który w uproszczeniu można traktować jako odpowiednik rentowności), to racjonalnym zachowaniem jest pożyczanie i inwestowanie. Taki proces ma nieustanie miejsce w każdej rynkowej gospodarce. Zawsze też, gdy zbyt wielu dostrzega tę samą okazję inwestycyjną kończy się to przeinwestowaniem i bankructwami.
 

Gdzie byli nadzorcy?
W tym miejscu zasadne jest pytanie, dlaczego nikt bańce na rynku nieruchomości nie postawił tamy? Dlaczego, gdy stało się jasne, że jednolita polityka stóp EBC jest groźna dla niektórych gospodarek nie podjęto żadnych innych działań? Gdzie byli lokalni nadzorcy rynku finansowego? Jedną z możliwych (i bardzo prawdopodobnych) odpowiedzi jest ta, że ten sztuczny boom napędzany kredytami był po prostu przez wiele lat na rękę rządzącym elitom (w końcu to dzięki niemu kraje takie jak Hiszpania czy Irlandia uchodziły przez wiele lat za wzorcowe przykłady rozwoju), a organy nadzoru okazały się albo zbyt krótkowzroczne, albo zbyt słabe.
Kolejne pytanie jakie się nasuwa dotyczy tego, dlaczego inwestowano w nieruchomości, a nie w majątek wytwórczy? Z trzech powodów. Po pierwsze, gdy kursy zostały powiązane, a płace w krajach PIIGS zaczęły szybko rosnąć kraje te straciły posiadane przewagi kosztowe nie wykształcając w zamian przewag poza-cenowych. Po drugie obszar jednolitej waluty wzmocnił działanie efektów specjalizacji związanych z przewagami komparatywnymi – okazało się, że w obszarze jednolitego obszaru Północ ma przewagi w produkcji (do czego po części przyczyniły się także reformy przeprowadzone w Niemczech w latach 90-tych), a Południe w działalności usługowej. Po trzecie na niekorzyść krajów Południa zadziałało rozszerzenie Unii Europejskiej o kraje EŚW, (stały się one ważnym kierunkiem nowych inwestycji produkcyjnych w Europie), co przyśpieszyło proces deindustrializacji peryferyjnych krajów strefy euro.
 

Wnioski dla Polski
Pomimo różnic w ocenie przyczyn problemów PIIGS można w pełni zgodzić się z dużą częścią wniosków jakie J.Hausner i A.Sławiński wyciągają z kryzysu dla Polski. W szczególności tych, co do znaczenia „zdolności eksportowych” gospodarki i innowacyjności. Zaimplementowanie w Polsce modelu gospodarki „ciągnionej” przez eksport nie będzie jednak łatwe, a już w zasadzie niemożliwe przy obecnym modelu konkurowania – tzn. konkurowaniu ceną. Konkurencja na tym polu jest dziś olbrzymia, a będzie jeszcze większa chociażby ze względu na zmiany zachodzące na Południu Europy. Dlatego też dużym wyzwaniem w najbliższych latach będzie już samo utrzymanie obecnego potencjału eksportowego związanego z konkurowaniem kosztami (pomóc może słaby złoty). Jeśli chcemy zwiększyć rolę eksportu nasz kraj potrzebuje nowej fali uprzemysłowienia. Uprzemysłowienia w zakresie branż, gdzie konkuruje się jakością i innowacyjnością. Trzeba jednak pamiętać, że zasady konkurowania o tego typu inwestycje są inne. Kraj, który chce w nich odnieść sukces musi umieć połączyć kilka elementów, w tym m.in.: i) przyjazne otoczenie biznesowe (stabilność prawa, brak zbędnych procedur i biurokracji, niskie obciążenia podatkowe i para-podatkowe), ii) wysokiej jakości infrastrukturę oraz iii) zasoby wysoko wykwalifikowanej siły roboczej. Tak więc ta fala uprzemysłowienia nie będzie możliwa bez dwóch rzeczy: i) stworzenia nowoczesnego państwa (posiadającego wizję i efektywnego w „obsłudze” firm i gospodarstw), ii) inwestycji - w sam potencjał produkcyjny, ale także w infrastrukturę.
W tym miejscu docieramy do klasycznego dylematu: co powinno być pierwsze: jajko (eksport jak sugerują J.Hausner i A.Sławiński ) czy kura (wzrost oszczędności). Otóż moim zdaniem niezbędnych dla wzrostu eksportu inwestycji nie da się zrealizować bez początkowego wzrostu poziomu oszczędności (gdy eksport znacząco wzrośnie procesy oszczędnościowo-eksportowe będą się już wzajemnie napędzać). Jeśli będziemy chcieli to uczynić jedynie ze środków krajowych, to skala koniecznego wzrostu oszczędności (z ok. 16% PKB w ostatnich 10 latach do 25-30%) oznaczać będzie gwałtowne załamanie popytu wewnętrznego, którego nie skompensuje zwiększony eksport (zasób „eksportowalnych” towarów jest dziś ograniczony). Dlatego też proces wzrostu oszczędności musi zostać rozłożony w czasie, a w okresie przejściowym musimy wciąż polegać na finansowaniu z zagranicy. W tym drugim przypadku trzeba jednak znacznie większą uwagę przykładać do jego formy i do tego jak jest ono wykorzystywane.
Większych wątpliwości nie budzą inwestycje zagraniczne (zwłaszcza w przemyśle). Stoją za nimi z reguły rzetelne rachunki ekonomiczne, a wiele z nich ma właśnie charakter eksportowy. Dlatego też tego typu inwestycji potrzebujemy najbardziej.
Wbrew pozorom sporo pułapek tkwi natomiast w absorpcji funduszy unijnych. Wydawać by się mogło, że jakkolwiek by ich nie wydać, wiążą się z tym jedynie korzyści. To nieprawda. Nie sztuką jest bowiem ze środków unijnych zbudować stadion, centrum targowe czy lotnisko. Sztuką jest natomiast zapewnić ich późniejsze utrzymanie. Jeśli nie bierze się tego pod uwagę, to tworzy się w ten sposób podstawę do przyszłych deficytów budżetów samorządów, a tym samym do ich nadmiernego zadłużania się.
Niejednoznaczna jest również kwestia różnego rodzaju zagranicznych pożyczek (kredyty, papiery dłużne). Wiele polskich firm szykuje się dziś do emisji (na dużą skalę) obligacji. Szczególnie w przypadku państwowych monopoli i oligopoli rodzi to obawę, że środki te nie zostaną efektywnie wykorzystane. Z powodu zmian regulacyjnych na dużą skalę obligacje mogą wkrótce zacząć emitować także banki, pytanie zasadnicze do czego środki te zostaną wykorzystane (czy nowe regulacje nie wymuszą, że będą one finansować potrzeby pożyczkowe rządu)?
Na koniec trzeba jeszcze powiedzieć wprost jedną istotną rzecz, otóż zmiana modelu rozwoju w kierunku bardziej pro-eksportowego (pro-oszczędnościowego) będzie raczej niepopularna społecznie. Wymaga ona bowiem – na poziomie polityki makroekonomicznej - relatywnie słabego złotego, co z kolei ogranicza siłę nabywczą na towary z importu. Równocześnie polityka ta wymaga generalnie wyższych stóp procentowych (dla zwiększenia skłonności do oszczędzania) i ograniczenia deficytu fiskalnego. Należy mieć jedynie nadzieję, że przykład strefy euro będzie dla klasy politycznej wystarczającą przestrogą, by oparła się ona pokusie stymulowania „łatwego wzrostu” i wybrała trudniejszą, ale stabilną drogę rozwoju.
 

Opublikowane: Wyborcza.biz (pod tytułem "Jajko eksportu czy kura oszczędności"), 15.06.2012

Komentarze (2)
Okazja jedna na sto lat Co z tą Hiszpanią?
1 | 2 | 3 | 4 | 5 |


   

Najnowsze wpisy
2017-11-26 14:48 Optymizm Komisji
2017-11-15 20:40 Co po obecnym boomie?
2017-11-03 10:57 Kto będzie finansował (duże) firmy?
2017-10-22 16:03 Spokój na powierzchni oceanu
2017-10-14 09:15 MMŚP - motor napędowy gospodarki?
Najnowsze komentarze
2017-11-16 03:28
piotr janiszewski1:
Co po obecnym boomie?
CO...!!??? Kierunek ex ante pokazuje od wielu miesięcy SWIG80...!!!
2017-11-07 15:46
angling:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Crowdfunding też odpada w Polsce po ostatnim "incydencie" z Secret Service.
2017-11-05 08:29
artysta:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Najlepszy jest kredyt kupiecki.
O mnie
Andrzej Halesiak
Komentator polskiej rzeczywistości. Więcej na: linkedin: https://pl.linkedin.com/in/andrzej-halesiak-0b9363 Twitter: @AndrzejHalesiak