Oglądając się za siebie trudno iść do przodu
 Oceń wpis
   

Ostatnimi czasy odżyła na nowo w naszym kraju debata na temat roli i znaczenia kapitału zagranicznego, także w kontekście prywatyzacji, która dla niektórych stała się synonimem „wyprzedaży” majątku obcemu kapitałowi. Dla poparcia tezy, że można było inaczej (tzn. oprzeć się na lokalnych zasobach) padają nawet przykłady konkretnych polskich firm, tych które się uchowały (w bankowości np. takim dyżurnym przykładem jest PKO BP).

Mój komentarz do tej debaty chciałbym zacząć od osobistego wątku. Otóż tak się składa, że zaczynałem moje studia w 1991 r., a więc w czasie gdy właśnie nasza ustrojowa transformacja się rozkręcała. Jako studenci ekonomii mocno żyliśmy zachodzącymi zmianami. Do dziś pamiętam zajęcia z mikroekonomii na pierwszym roku, które prof. A. Wojtyna prowadził w oparciu o przedruki z gazet - podręczników rynkowej ekonomii jeszcze nie było. Gdy wreszcie pojawiała się pierwsza zachodnia książka (wielkie tomisko „Ekonomia” Kamerschena, McKenzie i Nardinelliego) przekazywaliśmy ją sobie z pietyzmem z rąk do rąk (tym bardziej, że jej zakup pochłaniał całe miesięczne uposażenie przeciętnego studenta).

Nie odwołuję się do tego wątku ze względu na sentymenty. Piszę o tym ponieważ dobrze pamiętam klimat tamtych czasów i poziom ogólnego stanu wiedzy o gospodarce rynkowej. Pamiętam także dyskusje o tym co robić z państwowymi przedsiębiorstwami. Nawet my studenci mieliśmy świadomość tego, że jak ktoś pobierał jedynie słuszne nauki w zakresie ekonomiki socjalizmu, a potem przez wiele lat zarządzał firmą w ramach centralnego planowania, to z małym prawdopodobieństwem będzie się w stanie odnaleźć w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości. Pamiętam jak nawet postulowaliśmy, by mniejsze firmy i PGR-y oddawać w zarządzanie absolwentom kończącym właśnie studia, naiwnie wierząc w zasadę „wóz albo przewóz” – jak się uda to dobrze, jak się nie uda, to ktoś się przynajmniej czegoś nauczy (abstrahowaliśmy przy tym zupełnie od tego, że miała to być nauka na żywym organizmie, ignorowaliśmy fakt, że chodzi o los ludzi  - i ich rodzin - zatrudnionych w tych zakładach). Dziś łatwo jest mówić o polskich przedsiębiorcach, o wybitnych polskich menedżerach, ale na początku lat 90-tych takowych po prostu nie było. Potwierdzają to także statystyki odnoszące się np. do tzw. leasingu pracowniczego – formy prywatyzacji polegającej na przejmowaniu spółek przez ich pracowników i menedżerów. Na ok. 1400 przedsiębiorstw sprywatyzowanych w tej formie (a trzeba zauważyć, że były to z reguły firmy w dobrej kondycji) nieliczne zdołały się przekształcić w silne, lokalnie zarządzane podmioty. Większość była odsprzedawana (z reguły kapitałowi zagranicznemu), bo prywatnych właścicieli bardziej w tamtych czasach interesował szybki zysk niż dbanie o wartość firmy i długofalowe inwestowanie.

Tak jak w wielu innych obszarach także w kwestii budowania lokalnych kompetencji zarządczych musieliśmy dorosnąć i dojrzeć do tego, gdzie jesteśmy dziś. Przejść przez etap „szczękowego” kapitalizmu (uczenia się na własnej skórze), także przez fazę uczenia się od innych. Można oczywiście dyskutować o tym, czy nie sprzedano za dużo, że pewne rzeczy można było zrobić lepiej (a z pewnością można było!). To wszystko jest jednak łatwo oceniać z perspektywy lat, post-factum. Co więcej będąc krajem bankrutem nie mieliśmy na początku lat 90-tych żadnych szans by pójść inną drogą. W zamian za zagraniczne wsparcie (redukcja długu, fundusz stabilizacyjny) trzeba było podążać za ówczesnym „mainstreamem”. W tej sytuacji roztrząsanie przeszłości jest moim zdaniem jałową stratą czasu, nie ma już dziś żadnego większego znaczenia. Czasu nie da się cofnąć!  Zresztą nie ma takiej potrzeby. Nasza przyszła prosperity zależy tylko i wyłącznie od tego czy wykorzystamy potencjał który mamy i szanse jakie właśnie stwarza świat.

A sam kapitał zagraniczny (nie tylko środki finansowe, ale związany z nim przepływ technologii, różnego rodzaju know-how itd.) suma summarum - abstrahuję od patologii, których nigdy i nigdzie nie brakuje - dobrze się nam przysłużył. Patrząc specyficznie na sektor bankowy śmiem twierdzić, że bez częściowej sprzedaży sektora kapitałowi zagranicznemu wspominany już wcześniej PKO BP nie byłyby dziś w tak dobrej kondycji jak jest. Pamiętam jak pracując w latach 90-tych w firmie doradczej nazywaliśmy ten bank  „sleeping beauty” - tym mianem określa się firmy o olbrzymim potencjale, który jest niewykorzystywany, w których niewiele się dzieje i niewiele się zmienia. Dopiero presja konkurencyjna (widoczna w stopniowej utracie rynku) zmusiła tę instytucję do tego by zaczęła się zmieniać. Ta presja pochodziła ze strony sprywatyzowanych konkurentów, konkurentów którzy wraz z prywatyzacją  uzyskali dostęp do nowoczesnych rozwiązań (chociażby w zakresie zarządzania ryzykiem czy marketingu), kapitału itd. Co więcej, ludzie którzy pracowali w tych „zagranicznych” bankach zaczęli z czasem migrować także do PKO, zapewniając tym samym przenikanie „zagranicznej” wiedzy i doświadczenia także tam.

Jestem daleki od gloryfikowania kapitału zagranicznego (co zresztą znajdowało wyraz na łamach tego blog, np. w tekście „Globalizacja, czy i jak na niej korzystamy”), bo z jego napływem wiążą się nie tylko korzyści, ale także potencjalne zagrożenia (niektóre kraje nadmierne i niewłaściwe korzystanie z kapitału zagranicznego doprowadziło do poważnych problemów). 20 lat mojej zawodowej pracy to wystarczający czas, aby na bazie własnych doświadczeń wyrobić sobie opinię chociażby na temat tzw. konsensusu waszyngtońskiego; dziś wiem, że nie ma uniwersalnych rozwiązań dla wszystkich i w każdym czasie, a takim uniwersalnym rozwiązaniem konsensus miał być. Wiem, że biznes i polityka gospodarcza to rzadko kiedy funkcjonowanie w ramach najbardziej optymalnych decyzji i rozwiązań i że w 99.9% przypadków to wybieranie któregoś z odcieni szarości, a nie wybór pomiędzy czarnym i białym.

To samo doświadczenie podpowiada mi jednak także, że choć nie ma jedynie słusznych rozwiązań to jest jeden czynnik sukcesu, kluczowy w każdych warunkach. Tym czynnikiem jest możliwość i chęć uczenia się. W tym kontekście największy błąd jaki można popełnić w kontekście rozwojowym to przestać chcieć uczyć się od innych. Nasz wkład intelektualny w globalną gospodarkę to kilka dziesiętnych części procenta. I nie chodzi tu nawet o to, że jesteśmy jakoś zacofani. Chodzi o prostą matematykę – 0.5% to nasz udział w globalnej populacji. Większość wszelakiej wiedzy (biznesowej, technologicznej itd.) powstaje poza naszym krajem. Jeśli sami będziemy odcinać się od tego globalnego źródła, to tym gorzej dla nas. Swego czasu Kuba postawiła na „samodzielny” rozwój i wygląda jak skansen pod nazwą „Powrót do lat 60-tych”.

Wszystko co napisałem powyżej nie oznacza, że polityka gospodarcza w Polsce nie powinna podlegać ewolucji. Zmiana powinna wynikać z tego, że dziś jesteśmy już w innym miejscem niż to, w którym byliśmy na początku lat 90-tych. W swej istocie powinna ona polegać na lepszym zrównoważeniu elementów krajowych i zagranicznych. Dziś są już takie obszary, gdzie to inni mogą uczyć się od nas. A w sferze zarządzania śmiem twierdzić, że uczeń przerósł mistrza – w wielu sytuacjach polscy menedżerowie potrafią sobie radzić znacznie lepiej niż ich zagraniczni odpowiednicy (sam wielokrotnie byłem tego świadkiem, sprawdzają się szczególnie w sytuacjach kryzysowych, gdy jest potrzeba elastyczności i szybkich działań). Zamiast więc utyskiwać i rozgrzebywać przeszłość (to takie typowo polskie) znacznie lepiej patrzeć jest do przodu. Tutaj bowiem jawi się dziś olbrzymia szansa. W Europie jest wiele firm, które nie potrafią się odnaleźć w nowej rzeczywistości, w rzeczywistości powolnego wzrostu i narastającej presji konkurencyjnej. Poza tym wiele firm rodzinnych (np. w Niemczech) przechodzi właśnie okres sukcesji. Jest więc szansa by „po dobrej cenie” zadomawiać się na europejskim rynku;  przejmować udziały rynkowe, marki, patenty, technologie, know-how itd.

Dlaczego to takie ważne? Bo w swej istocie rozwój gospodarczy polega na zdobywaniu coraz bardziej zaawansowanych rozwiązań, które pozwalają na wzrost złożoności gospodarki i produktywności. Najszybciej rozwijają się te kraje, które wypracowały efektywne mechanizmy absorbowania dostępnej globalnie wiedzy. W tej sytuacji, przynajmniej dla mnie, jest oczywiste, że lepiej inwestować w to czego nie mamy (czyli pozyskiwać nowe zaawansowane rozwiązania i technologie, np. przez akwizycje zagranicznych firm, zakupy patentów, ściąganie do nas wybitnych naukowców), niż wydawać fundusze na to co w tej czy w innej formie już w naszym kraju jest (mam tu na myśli coraz powszechniejszą i popularniejszą nacjonalizację). Że zamiast koncentrować się na re-polonizacji tego co jest, warto myśleć o polonizacji tego czego u nas nie ma. To w takiej strategii tkwi klucz do sukcesu. Dlatego martwi mnie, gdy o niemieckie firmy wystawione na sprzedaż (szczególnie te produkujące zaawansowane dobra kapitałowe) biją się zaciekle Chińczycy, a nie bijemy się my. Martwi mnie, że nie mamy strategii przyciągania do nas central zagranicznych firm. Wiele z nich ma już u nas swoją produkcję, ma swoją księgowość, coraz więcej ma u nas także swoje centra R&D. Dlaczego nie zabiegamy o to, żeby przeniosły do nas swoje centrale (tam tworzona jest największa wartość), by stały się formalnie polskimi firmami. I oczywiście mam świadomość, że raczej nie uda się to z wielkimi korporacjami (te mają zbyt silne powiązania polityczne), ale są przecież dziesiątki tysięcy małych i średnich firm.

Przez to co powyżej napisałem chcę powiedzieć, że nie zaadresujemy wyzwania przyszłości, starając się majstrować w przeszłości, ciągle oglądając się za siebie. To jednak nie jedyny warunek sukcesu. Drugim jest pielęgnowanie zjednoczonej Europy. Jeśli bowiem każdy w niej pójdzie w swoją stronę, to z naszych aspiracji nici. Nabywanie firm, technologii itd. stanie się znacznie trudniejsze. Ba nawet ze zwykłym eksportem mogą pojawić się problemy.

Komentarze (0)
W poszukiwaniu Polski dojrzałej O wieku emerytalnym, który wiele...
7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |


   

Najnowsze wpisy
2017-11-26 14:48 Optymizm Komisji
2017-11-15 20:40 Co po obecnym boomie?
2017-11-03 10:57 Kto będzie finansował (duże) firmy?
2017-10-22 16:03 Spokój na powierzchni oceanu
2017-10-14 09:15 MMŚP - motor napędowy gospodarki?
Najnowsze komentarze
2017-11-16 03:28
piotr janiszewski1:
Co po obecnym boomie?
CO...!!??? Kierunek ex ante pokazuje od wielu miesięcy SWIG80...!!!
2017-11-07 15:46
angling:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Crowdfunding też odpada w Polsce po ostatnim "incydencie" z Secret Service.
2017-11-05 08:29
artysta:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Najlepszy jest kredyt kupiecki.
O mnie
Andrzej Halesiak
Komentator polskiej rzeczywistości. Więcej na: linkedin: https://pl.linkedin.com/in/andrzej-halesiak-0b9363 Twitter: @AndrzejHalesiak