Pogoń Europy za przemysłem
 Oceń wpis
   

“Nie możemy nadal pozwalać na to, aby przemysł opuszczał Europę” powiedział niedawno A.Tajani, komisarz ds. przemysłu i przedsiębiorczości. „Europa na czele nowej rewolucji przemysłowej” - to jedno z haseł jakie można dziś usłyszeć w brukselskich korytarzach. Widać, że UE dołącza do grona tych, którzy w uprzemysłowieniu widzą szansę na poprawę sytuacji, na wzrost i tworzenie miejsc pracy. Tylko czy w sytuacji, kiedy wszyscy na świecie chcą produkować i eksportować znajdą się tacy, którzy będą chcieli i mieli za co to kupić? Czy chęć odbudowywania przemysłu we wszystkich krajach UE nie stoi w sprzeczności z procesami specjalizacji uruchomionymi przez proces integracji gospodarczej (w tym euro) i czy w związku z tym nie będzie raczej prowadzić do nieefektywności? Czy wreszcie pod hasłami reindustrializacji nie zaczną się kryć dążenia autarkiczne, oznaczające powrót do niebezpiecznej sytuacji z początku lat 30-tych minionego wieku?

Aby uprzemysłowienie było korzystne dla Europy potrzebna są: ochrona istniejącego już potencjału produkcyjnego (co w kontekście niektórych polityk - np. ekologicznej - nie jest wcale takie oczywiste) oraz taki rozwój przemysłu, który tworzył będzie sytuację „win-win” z punktu widzenia globalnej gospodarki. To drugie oznacza w praktyce tworzenie nowych produktów i nowych rynków (w oparciu o innowacyjność), a tym samym nowych strumieni dochodów. Nie będzie to możliwe bez stworzenia warunków do długofalowego inwestowania, czyli wyeliminowania czynnika niepewności odnoszącego się do trwałości i kształtu strefy euro w przyszłości i nie chodzi tu jedynie o polityczne deklaracje, ale o wdrożenie niezbędnych rozwiązań instytucjonalnych.

Dlaczego przemysł jest ważny.
Percepcja problemów Europy z przemysłem bierze się w dużej mierze z jego nierównomiernego rozłożenia – jest go wciąż dużo na północnym-wschodzie (udział przetwórstwa w PKB przekracza 20%), a mało na południowym-zachodzie (10-14%). To zróżnicowanie występuje od dziesięcioleci, ale ostatnia dekada przyniosła przyspieszenie procesu koncentracji europejskiego przemysłu. Było ono stymulowane procesami specjalizacji, będącymi następstwem pogłębiającej się integracji (w tym wprowadzenia euro) oraz otwarciem się UE na EŚW.
W przeciwieństwie do USA, UE jako całość ma w miarę zbilansowaną wymianę handlową (średni poziom deficytu ze światem zewnętrznym wynosił w ostatnich 10 latach niespełna 1% PKB). Równocześnie niektóre jej kraje doświadczały w ostatnich latach znacznych deficytów, będących z jednej strony pochodną rosnących potrzeb importowych, a z drugiej stagnacji bazy wytwórczej. Kryzys w dobitny sposób przypomniał, że posiadanie konkurencyjnego przemysłu jest jednym z kluczowych czynników decydujących o trwałości rozwoju gospodarczego. Przekłada się on bowiem na wiele istotnych wymiarów, w tym m.in.: i) zdolność trwałego i bezpiecznego zapewniania poprzez eksport środków na zaspokajanie potrzeb importowych, ii) zapewnienie odpowiedniej ilości miejsc pracy (w sektorze wytwórczym, ale także w obsługujących go usługach), iii) dostarczenie środków na finansowanie inwestycji (poprzez generowanie oszczędności w gospodarce), iv) możliwość uzyskiwania dochodów budżetowych, a tym samym realizacji różnorakich funkcji państwa, w tym inwestycji i działań prowadzących do dalszej poprawy konkurencyjności.
Biorąc pod uwagę sytuację UE ma ona – jak się wydaje - dwie drogi: i) może dokonać swego rodzaju odwrotu od dotychczasowej specjalizacji, pójść pod prąd mechanizmów związanych z integracją i starać się odtworzyć w miarę równomierną strukturę przemysłu na terenie wszystkich krajów członkowskich, ii) zmienić perspektywę i zacząć postrzegać obszar UE jako jeden organizm gospodarczy, pozwalając tym samym na wykorzystanie mocnych stron poszczególnych krajów.

Gra o sumie zerowej
Dotychczasowe doświadczenia z reindustrializacją w Europie wydają się wskazywać na podążanie pierwszą z tych dróg. Pod największą presją odbudowy przemysłu znalazły się kraje południa Europy, zmuszone (w skutek braku finansowania) do szybkiego wyeliminowania deficytu rachunku obrotów bieżących. Głównym narzędziem wykorzystywanym w tym procesie są obniżki płac mające służyć odtwarzaniu tradycyjnych sektorów przemysłowych. I choć niektórym (np. Hiszpanii) udało się w ostatnim czasie dość znacząco zwiększyć eksport towarów, to równocześnie towarzyszy temu ograniczanie potencjału produkcyjnego - efekt spadku lokalnego popytu oraz likwidacji nadmiernych mocy w sektorach produkujących na potrzeby budownictwa. Co więcej kierunki wzrostu eksportu wskazują, że ma on miejsce głównie na teren UE, a więc potencjalnie prowadzi do zastępowania jednej produkcji unijnej inną.

Te dotychczasowe doświadczenia dobrze obrazują wyzwania związane z taką wersją reindustrializacji. Potęguje je jeszcze fakt, że rozbudowywać swój przemysł chcą nie tylko Europejczycy, ale także Amerykanie, nie wspominając już o licznej rzeszy krajów rozwijających się. Tymczasem globalny popyt pozostaje pod presją procesu oddłużania się konsumentów (a więc oszczędzania) w krajach o wysokiej sile nabywczej. Choć towarzyszy temu stopniowy rozwój klasy średniej w krajach wschodzących, to i tak nie uda się uniknąć wolnego tempa wzrostu globalnego popytu.

Koncerny mające otworzyć jakikolwiek zakład produkcyjny są dziś panami sytuacji. Mogą przebierać wśród licznych chętnych oferujących atrakcyjne lokalizacje, gwarantujące nie tylko atrakcyjne koszty (pracy, energii itp.), ale także niskie stawki opodatkowania, różnego rodzaju ulgi i przywileje. Prowadzi to do globalnej presji na obniżki płac i podwyżki podatków od konsumpcji (kompensujące ubytki w podatkach dochodowych), co z kolei potęguje negatywne efekty dla strony popytowej globalnej gospodarki, nawet jeśli dostępne towary są nieco tańsze. W skrajnej sytuacji taka forma uprzemysłowienia może prowadzić do eskalacji globalnych praktyk protekcjonistycznych, których początki (chociażby w postaci wojny walutowej) są już widoczne. Tym bardziej, że kraje posiadające duże sektory przemysłowe (Chiny, Korea, Japonia) wcale nie zamierzają się ich pozbywać. Wręcz przeciwnie Chiny np. coraz agresywniej wchodzą w obszary produkcji jeszcze do niedawna zarezerwowane dla krajów rozwiniętych. Jeśli więc reindustrializacja ma koncentrować się na nowym podziale istniejącego dziś „ciastka”, to globalnie będzie to w najlepszym razie gra o sumie zerowej, w najgorszym powtórka niebezpiecznych, autarkicznych tendencji z początku lat 30-tych minionego wieku.

W poszukiwaniu „win-win”
Biorąc pod uwagę kruchość globalnego popytu podstawowym wymogiem wobec reindustrializacji musi być, by sprzyjała ona tworzeniu nowych dochodów, nowej siły nabywczej. Zapewnia to uprzemysłowienie związane z nowymi produktami i nowymi obszarami przemysłu, uprzemysłowienie oparte na innowacyjności. Europa deklaruje, że docelowo chce iść tą drogą, ale nie jest to zadanie proste. Z innowacyjnością w Europie jest trochę jak z samym przemysłem – jest ona bardzo nierównomiernie rozłożona, koncentrując się głównie na północy kontynentu (kraje skandynawskie zaliczane są do globalnych liderów innowacyjności), jej brak jest natomiast silnie widoczny na południu i wschodzie. Co więcej problemem Europy jest nie tylko niska innowacyjność wielu krajów, ale także – jak wskazują na to badania OECD - nieefektywny mechanizm realokacji zasobów (kapitału i pracy) do nowych, obiecujących obszarów i w rezultacie problemy z przejściem od fazy innowacji do fazy masowego wdrożenia. Jest to pochodna rozbudowanej biurokracji, licznych wymogów, standardów i procedur. W efekcie nawet innowacyjne europejskie firmy są często spóźnione w dotarciu do rynku w stosunku do swoich globalnych konkurentów.

Jak pokazują to liczne analizy i badania „wszczepienie” danej gospodarce genu innowacyjności jest kwestią niezmiernie złożoną. Nie jest to z pewnością coś, co da się – jak chcieliby brukselscy biurokraci - zadekretować (świadczy o tym dobitnie los „Strategii Lizbońskiej”). W wymiarze praktycznym innowacyjność to złożona struktura, na którą składają się twarde (instytucje, system edukacji, środki na finansowanie B&R itd.) jak i miękkie elementy (np. nastawienie społeczeństwa do zmian). Nie jest bowiem tak – jak mogłoby się wydawać – że innowacyjność wszyscy w społeczeństwie popierają. Innowacyjność to bowiem w dużej mierze chęć i gotowość kwestionowania „istniejącego stanu rzeczy” i cierpliwego oczekiwania na rezultaty badań i inwestycji. Tymczasem znaczna część społeczeństwa europejskiego obawia się zmian (m.in. w kontekście ryzyka utraty pracy). Równocześnie na poziomie firm zmiana struktury „przeciętnego” akcjonariatu w kierunku inwestorów krótkoterminowych (często finansowych), nastawionych na szybki zysk i skoncentrowanych na „zwrocie z kapitału” nie sprzyja długoterminowym inwestycjom na badania i rozwój. Tego typu inwestorzy zainteresowani są wynikami tu i teraz (w postaci sowitych dywidend i/lub wzrostu wartości spółki), czemu raczej sprzyja „inżynieria finansowa”, szczególnie w połączeniu z tanim pieniądzem jaki szerokim strumieniem wlewa się dziś do globalnej gospodarki. Wydłużeniu perspektywy inwestycyjnej nie sprzyja również niepewność co do przyszłości strefy euro; trudno jest podejmować długofalowe decyzje widząc brak zdecydowania polityków, odkładanie decyzji w czasie czy też brak konsekwentnego wdrażania uzgodnionych już działań.

W tych warunkach tworzenie innowacyjnej gospodarki tam gdzie jej nie ma to wyzwanie na lata, to np. że dziś Finlandia jest wśród globalnych liderów innowacyjności, to pochodna działań zapoczątkowanych w tym kraju w latach 80-tych. Nie ma też gwarancji sukcesu, o czym dobitnie świadczy fakt, że wiele krajów utknęło na tej drodze w tzw. „pułapce średniego dochodu”.

Różnorodność szansą dla Europy
Choć poszczególne kraje UE znajdują się w różnej sytuacji jeśli chodzi o wielkość przemysłu i innowacyjność gospodarki, to patrząc z perspektywy całej Unii sytuacja nie jest wcale zła. Unia bowiem – dzięki swej różnorodności – może wciąż skutecznie konkurować w wielu różnych obszarach globalnego przemysłu. Potrzeba jednak zmiany perspektywy – przejścia od postrzegania UE jako zbioru gospodarek do postrzegania UE jako jeden organizm gospodarczy. Wówczas widać bowiem jak poszczególne elementy wzajemnie się uzupełniają. Kraje o niskich kosztach produkcji mogą odgrywać rolę zaplecza produkcyjnego w tradycyjnych obszarach przetwórstwa. Z kolei te, które mają wbudowaną silną kulturę innowacyjności mogą być motorem ekspansji w nowych obszarach. Próby produkowania wszystkiego u wszystkich i czynienia z każdego „czempiona innowacyjności” będą nieskuteczne. Europa potrzebuje zmiany w podejściu do kwestii uprzemysłowienia - nie tyle „wspólnej polityki przemysłowej” (jednolitych zasad wspierania przemysłu w poszczególnych krajach) i „wspólnej polityki innowacyjności”, ale polityki „wspólnotowego przemysłu”, tak aby możliwe było wykorzystanie wszystkich mocnych jego stron i optymalne (z punktu widzenia globalnego konkurowania) rozlokowanie poszczególnych klastrów przemysłowych. Ta zmiana perspektywy powinna dotyczyć nie tylko działań bezpośrednio związanych z przemysłem, ale także wielu innych obszarów; np. w ramach polityki ekologicznej kluczowa powinna być perspektywa emisji wspólnotowej, a wtórna perspektywa emisji przez konkretny kraj. Dzięki temu byłaby szansa na uchronienie Europy przed „wyciekaniem” kolejnych branż przy zachowaniu wspólnych ekologicznych celów.

Takie wspólnotowe podejście wymaga również mechanizmu bilansowania tych krajów, które dziś wykazują przewagi komparatywne w usługach. Mechanizmy te mogłyby obejmować np. transfery na badania i rozwój w nowych, perspektywicznych obszarach (w dzisiejszym świecie nie ma naturalnej zastępowalności produktów - ktoś kto był dobry w wytwarzaniu telefonów komórkowych nie musi być dobry w smartfonach) tak, aby stopniowo cały europejski organizm gospodarczy ewaluował i stwarzał szanse rozwoju nowoczesnego przemysłu wszystkim krajom.
Kluczowe pytanie dotyczy tego, czy Europa ma już wystarczająco dużo do stracenia, aby podjąć rzeczywiste zmiany, czy też także w haśle uprzemysłowienia bardziej chodzi o to, aby te zmiany udawać i w konsekwencji chronić status quo. Trudno wróżyć sukces polityce uprzemysłowienia, tak długo jak politycy nie mogą się zdecydować, czy strefa euro (patrząc szerzej UE) to zbiór oddzielnych organizmów gospodarczych posługujących się jedną walutą, czy też jeden organizm gospodarczy, którego euro jest tylko jednym z atrybutów. Co gorsza niewłaściwe i/lub nadmierne koncentrowanie uwagi na przemyśle niesie ze sobą dodatkowo ryzyko zaniechań w pozostałych sektorach europejskiej gospodarki, np. w zakresie tworzenia jednolitego rynku usług.
 

Opublikowane (po zmianach redakcyjnych): Rzeczpospolita, 08.07.2013

Komentarze (0)
Banki czy rynek, który sposób... Strukturalna słabość finansów...
5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 |


   

Najnowsze wpisy
2017-11-26 14:48 Optymizm Komisji
2017-11-15 20:40 Co po obecnym boomie?
2017-11-03 10:57 Kto będzie finansował (duże) firmy?
2017-10-22 16:03 Spokój na powierzchni oceanu
2017-10-14 09:15 MMŚP - motor napędowy gospodarki?
Najnowsze komentarze
2017-11-16 03:28
piotr janiszewski1:
Co po obecnym boomie?
CO...!!??? Kierunek ex ante pokazuje od wielu miesięcy SWIG80...!!!
2017-11-07 15:46
angling:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Crowdfunding też odpada w Polsce po ostatnim "incydencie" z Secret Service.
2017-11-05 08:29
artysta:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Najlepszy jest kredyt kupiecki.
O mnie
Andrzej Halesiak
Komentator polskiej rzeczywistości. Więcej na: linkedin: https://pl.linkedin.com/in/andrzej-halesiak-0b9363 Twitter: @AndrzejHalesiak