Dobre intencje, złe wykonanie
 Oceń wpis
   

Znamy już trochę plany nowego rządu; częściowo z expose Pani Premier, częściowo z wypowiedzi poszczególnych ministrów. Ogólnie rzecz biorąc to mieszanka obiecujących zapowiedzi (jak choćby te o tym, że priorytetem będzie rozwój, w tym odbiurokratyzowanie gospodarki oraz tworzenie korzystnych warunków dla przemysłu) z pomysłami, które są mocno kontrowersyjne. Do tych drugich należy moim zdaniem propozycja „500 złotych na dziecko”. Pomysł ten obudowywany jest mocno argumentami społeczno-demograficznymi; potrzebą powstrzymania negatywnych trendów w zakresie liczebności naszego społeczeństwa oraz wspomożenia tych, którzy biorą na siebie ciężar wychowania dzieci. W związku z tym przedstawiany jest on nie jako koszt a inwestycja. Problem polega jednak na tym, że również wśród inwestycji bywają (i to nierzadko) takie, które okazują się nietrafione – poniesione nakłady nigdy nie zapewniają oczekiwanego zwrotu. Tak właśnie będzie – moim zdaniem – z pomysłem „500 złotych”. Poniżej o tym dlaczego.

Podstawowym motorem napędowym kapitalistycznej gospodarki (a zakładam, że taki system chcemy zachować) jest aktywność obywateli; albo jako przedsiębiorców, albo jako pracobiorców. Stąd jedna z podstawowych funkcji Państwa jest stwarzanie bodźców do tego by tę aktywność stymulować. Tymczasem „500 złotych na dziecko” to nic innego jak forma zasiłku, jak otwarte zaproszenie do tego by aktywność zawodową ograniczać. To prosta droga do utrwalenia i rozrastania się w naszym kraju swego rodzaju „klasy” osób żyjących z socjalu.

Jeżdżąc po kraju i spotykając się m.in. z przedstawicielami samorządów nierzadko słyszę o tym, że praktycznie w każdej gminie jest już dziś grupa rodzin, które „wyspecjalizowały się” w życiu z pomocy społecznej. Ci ludzie jak ognia unikają pracy (np. prac sezonowych, przy których chce ich zatrudniać gmina). Otrzymując wsparcie państwa, licznych organizacji pozarządowych czy instytucji charytatywnych są w stanie żyć na niskim, ale satysfakcjonującym ich poziomie. Z subwencją „500 złotych na dziecko” takich rodzin będzie z pewnością więcej. Już dziś w wielu regionach kraju znalezienie kogoś do prostych prac sezonowych (typu zbieranie truskawek itd.) jest trudne, a w przyszłym roku stanie się w zasadzie niewykonalne. W jeszcze większym stopniu sięgać będziemy po pracowników z za wschodniej granicy, podczas gdy równocześnie rosła będzie rzesza tych, na których pracująca reszta będzie się po prostu (w formie podatków) składać. Dobrze jeszcze, gdyby te 500 złotych szło rzeczywiście na dzieci (np. na wyrównywanie szans rozwojowych). Niestety rzeczywistość będzie w wielu przypadkach bardziej brutalna – w skrajnych przypadkach (których wcale nie musi być tak mało) te dodatkowe 500 złotych pójdzie po prostu „na dodatkową flaszkę lub paczkę papierosów”.

Nie chcę przy tym powiedzieć, że nie trzeba pomagać. Sam na tym blogu zwracałem uwagę (m.in. „Dwie Polski”) na szerokie rzesze tych, którzy w stosunkowo niewielkim stopniu odczuli dotychczasowy – niezaprzeczalny - sukces polskiej gospodarki. Chodzi mi jednak o to, że proste rozdawnictwo jest z reguły najgorszą formą pomocy. Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że połączony efekt częściowo zmarnowanych złotówek (tych, które nie zostaną w praktyce wydane „na dzieci”) oraz anty-bodźców dla obecności na rynku pracy będzie większy niż potencjalne korzyści z tego typu polityki.

To jednak nie wszystko. Polityka polegająca na rozdawnictwie może znacznie spowalniać proces przekształceń niezbędnych dla szybszego wzrostu gospodarki. Chodzi o procesy migracji ludzi ze wsi (z działalności rolniczej) do miast. Dziś w rolnictwie zaangażowanych jest 12% pracujących, którzy wytwarzają taką część PKB jak w krajach Zachodu ¼ tego pracujących co u nas. Dodatkowe wsparcie socjalne dla rodzin wiejskich (w formie „500 złotych na dziecko”) będzie utrwalać niekorzystną strukturę polskiej wsi (jej nadmierne rozdrobnienie). Będzie hamować proces przenoszenia się młodych ludzi do miast, a tym samym ograniczać wzrost produktywności w gospodarce.

Ta propozycja jest także zła z punktu widzenia finansów publicznych – to rodzaj wydatku, który trudno będzie (gdyby zaszła taka potrzeba) zredukować. Wycofanie się z niego w sytuacji dekoniunktury działałoby silnie pro-cyklicznie (pogłębiało spowolnienie), nie mówiąc o presji społecznej. Tymczasem trzeba pamiętać, że nasze finanse publiczne są silnie wrażliwe na pogorszenie koniunktury (pisałem o tym w „Przeciekający dach”), które – jak by nie zaklinać rzeczywistości - prędzej czy później przyjdzie, tym bardziej, że otoczenie globalne jest dziś pełne potencjalnych zagrożeń. W takiej sytuacji powinniśmy więc raczej wzmacniać nasze finanse publiczne, a nie je osłabiać.

Co więcej, z punktu widzenia chęci (lub jej braku) posiadania dzieci najważniejsze jest bezpieczeństwo i pewność zatrudnienia, a te są z kolei pochodną tego, że gospodarka zdrowo się rozwija dzięki czemu rynek pracy stwarza liczne szanse (utrata pracy nie jest w takiej sytuacji katastrofą, bo szybko można znaleźć nową). Tymczasem słabe finanse publiczne, to prosta droga do niestabilności gospodarczej, o czym przekonało się w ostatnich latach wiele europejskich krajów (w przypadku większości z nich ta słabość była pochodną nadmiernego rozdawnictwa i jego efektów wtórnych w postaci demotywowania społeczeństwa do aktywności).

Jest jeszcze jedna wada tego typu rozwiązań. Bardzo łatwo na bazie tego typu obietnic zbudować społeczeństwo/elektorat silnie roszczeniowy. Taki, który w każdych kolejnych wyborach będzie się kierował zasadą „kto da więcej”. Można więc sobie łatwo wyobrazić, że za 4 lata – by wygrać - trzeba będzie przebić obecne propozycje oferując np. 1000 zł na dziecko. Z tego punktu widzenia pomysł „500 złotych” to jedno z tych działań, które może sprowadzić nasz kraj na tzw. „grecką drogę”.

Tyle krytykanctwa, czas na konstruktywizm. Moim osobistym zdaniem, jeśli chcemy pomóc rodzinom, by te były bardziej skłonne posiadać dzieci, to znacznie lepiej punktowo i konkretnie je wspierać np. poprzez: i) zapewnienie opieki przedszkolnej, ii) zapewnienie 3 posiłków w szkole, iii) zapewnienie wszystkim dzieciom powszechnego dostępu do nauki angielskiego i to nie w podstawowym, ale poszerzonym wymiarze, iv) zapewnienie opieki w szkole do godz. 17-tej; pomoc przy rozwiązywaniu lekcji czy wspieranie ich rozwoju poprzez zajęcia pozalekcyjne, v) zapewnienie opieki medycznej w szkole, vi) propagowanie wśród firm idei telepracy. Generalnie chodzi o to by działać tak, aby z jednej strony wspomóc (odciążyć) rodziców w ich obowiązkach rodzicielskich, z drugiej dbać o równe szanse rozwojowe.

I na koniec optymistycznie; z „500 złotych” czy bez nich liczba urodzeń w Polsce w najbliższych latach i tak wzrośnie. To z jednej strony efekt podejmowanych już od kilku lat działań mających na celu wsparcie rodzin, z drugiej demografii (liczne roczniki 30-latków nadrabiać będą stracony czas).

Komentarze (0)
Po inwestycjach (firm) ich poznacie Bankowa triada - cz. 1


   

Najnowsze wpisy
2017-11-26 14:48 Optymizm Komisji
2017-11-15 20:40 Co po obecnym boomie?
2017-11-03 10:57 Kto będzie finansował (duże) firmy?
2017-10-22 16:03 Spokój na powierzchni oceanu
2017-10-14 09:15 MMŚP - motor napędowy gospodarki?
Najnowsze komentarze
2017-11-16 03:28
piotr janiszewski1:
Co po obecnym boomie?
CO...!!??? Kierunek ex ante pokazuje od wielu miesięcy SWIG80...!!!
2017-11-07 15:46
angling:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Crowdfunding też odpada w Polsce po ostatnim "incydencie" z Secret Service.
2017-11-05 08:29
artysta:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Najlepszy jest kredyt kupiecki.
O mnie
Andrzej Halesiak
Komentator polskiej rzeczywistości. Więcej na: linkedin: https://pl.linkedin.com/in/andrzej-halesiak-0b9363 Twitter: @AndrzejHalesiak