Jednym z najczęściej stosowanych mierników zamożności poszczególnych krajów jest Produkt Krajowy Brutto (PKB) przypadający na 1 mieszkańca. Nie jest to oczywiście miara doskonała (nie uwzględnia np. faktu komu faktycznie dochody te przypadają; są kraje gdzie znaczna część wytworzonych dochodów przypada nierezydentom), ale też nie na tyle zła by z niej nie korzystać. Tym bardziej, że gdy doda jej się nieco „trójwymiarowości” (zdezagreguje na podkomponenty) można uzyskać całkiem sporo informacji na temat tego w jaki sposób dany kraj się rozwija, konwerguje (lub nie) w kierunku lepiej rozwiniętych gospodarek.
By tej trójwymiarowości dodać trzeba rozpisać wspomniany wskaźnik w formie nieco bardziej złożonej formuły, jako iloczyn trzech komponentów: i) produktywności (wielkości PKB/produkcji przypadającej na godzinę pracy w gospodarce), ii) intensywności pracy (średniej ilości godzin pracy przypadających na osobę pracującą) i iii) powszechności pracy (relacji pracujących w danej gospodarce do liczby ludności). Takie ujęcie – jeśli przyłoży się go np. do ostatnich 10 lat (ze względu na dostępność danych będę pod tym pojęciem rozumiał lata 2005-2014) rozwoju gospodarczego w naszym kraju prowadzi do kilku ciekawych obserwacji. Otóż PKB per capita rósł we wspomnianym okresie w tempie 3.1% rocznie (dane OECD wyrażone w dolarach amerykańskich z 2010 r. i z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej). To tempo wzrostu było pochodną: i) wzrostu produktywności w tempie 2.7% rocznie, ii) spadku intensywności pracy w tempie 0.3% oraz iii) wzrostu powszechności pracy (udział pracujących w populacji wzrósł o 5.1 p.p. do 41.2%). Dzięki tym mechanizmom udało nam się w minionych 10 latach podnieść poziom PKB per capita w stosunku do Niemiec z 43% na początku analizowanego okresu do 54% w 2014 r.
W kontekście przywołanych wcześniej elementów składowych rodzi się naturalne pytanie o rezerwy na przyszłość – o to gdzie szukać możliwości dalszego wzrostu zamożności przypadającego na 1 mieszkańca, innymi słowy o to, który ze wspomnianych 3 komponentów może potencjalnie być źródłem doganiania w kolejnych latach. Otóż bez wątpienia największe rezerwy tkwią w zakresie produktywności. Obecnie wartość PKB przypadająca na 1 godzinę pracy w Polsce to jedynie 47% tego co przypada na godzinę pracy w Niemczech (10 lat temu było to 39%). W „dół” ciągnie nas także ograniczona powszechność pracy - u nas relacja pracujących do ludności to 41%, a w Niemczech 49%. Te luki (w produktywności i powszechności pracy) kompensujemy częściowo znacznie dłuższym czasem pracy – pomimo trendu spadkowego należy on do najdłuższych wśród krajów Unii Europejskiej, a w stosunku do Niemiec różnica sięga aż 40%.
Dane powyższe obrazują, że poziom zamożności danego społeczeństwa nie zależy jedynie (i w dzisiejszych czasach nie przede wszystkim) od tego jak intensywnie i ciężko się pracuje. Zależy od tego co i jak się wytwarza oraz jak powszechne jest włączenie społeczeństwa w te procesy. W dużej mierze chodzi dziś przede wszystkim o to by generowana w danym kraju aktywność była na tyle zaawansowana i unikalna, by przynosiła wysokie dochody. Taka zaawansowana/unikalna działalność jest możliwa tylko wówczas, gdy intensywnie inwestuje się w kapitał fizyczny, kapitał ludzki i szeroko pojętą wiedzę (więcej na ten temat tej ostatniej pisałem w felietonie „Gospodarka oparta na wiedzy”, Parkiet 16.12.2015). Inwestycje w każdym z tych obszarów wymagają specyficznych uwarunkowań i bodźców. Miejmy nadzieje, że polityka gospodarcza je zapewni.
Drugim aspektem, na który należałoby zwrócić uwagę w najbliższych latach to powszechność pracy. Tutaj niestety perspektywy nie są dobre. Choć wskaźnik partycypacji w zatrudnieniu pozostaje relatywnie niski, to wiele wskazuje na to, że sytuacja w kolejnych latach się nie poprawi. Pierwszym powodem jest demografia – starzenie się społeczeństwa. Drugim rozwiązania socjalne typu 500+ czy skrócenie wieku emerytalnego. Te ostatnie mogą (i prawdopodobnie będą) prowadzić do spadku zainteresowania podejmowaniem zatrudnienia wśród tych, którzy potencjalnie mogliby pracować. W efekcie zamiast dalszej poprawy (wzrostu udziału pracujących w społeczeństwie) grozi nam stagnacja lub nawet pogorszenie tego wskaźnika.
Główna konkluzja jaka płynie z powyższej analizy jest taka, że na procesy rozwojowe należy patrzeć całościowo. Jeśli podejmowane w polityce społeczno-gospodarczej działania nie są spójne, to ich konsekwencje mają tendencję do tego by się wzajemnie znosić. W efekcie wzrost gospodarczy pozostaje niższy niż mógłby być, a społeczeństwo bogaci się wolniej.
Opublikowane: Parkiet 19.09.2016