Dobra i zła deflacja
 Oceń wpis
   

Jeszcze do niedawna pojęcie deflacji zajmowało jednie wąską grupę tych, którzy fascynowali się gospodarką Japonii. Obecnie jednak jest to jedno z najbardziej popularnych pojęć w prasie ekonomicznej i nie tylko. Czy rzeczywiście stanowi ona – tak jak jest to powszechnie przedstawiane - największe zagrożenie dla światowej gospodarki w bieżącym roku?

Deflacja – nieodłączny element kapitalizmu

Deflacja dość powszechnie postrzegana jest jako coś unikalnego, tymczasem spadki cen, to trwały element kapitalizmu, systemu gospodarczego, którego istotą jest dążenie do coraz to większej efektywności - wytwarzania coraz większej liczby końcowych produktów przy wykorzystaniu tej samej, lub mniejszej, ilości zasobów. Przy tak ustawionych bodźcach i powszechnej konkurencji - która niejako „czuwa” nad tym, by wspomniany powyżej mechanizm działał w praktyce - spadki cen wydają się wręcz nieuniknionym elementem naszego otoczenia. I historia gospodarcza zna okresy długotrwałego rozwoju gospodarczego w warunkach powszechnego spadku cen - deflacji. Taką sytuację mieliśmy np. przez znaczną część XIX wieku, kiedy to rewolucja przemysłowa prowadziła do szybkiego wzrostu produktywności i umasowienia produkcji, a rynkowa konkurencja przekładała to na spadki cen. Jeden z amerykańskich ekonomistów - E.Dickey - stwierdził nawet wówczas, że „XIX-wieczne doświadczenia gospodarki amerykańskiej pokazały, że wzrost gospodarczy i deflacja są ze sobą kompatybilne”.

Dziś jednak w powszechnej świadomości to inflacja (wzrosty cen) wydaje się być czymś naturalnym. Ta percepcja jest pochodną otoczenia z jakim mieliśmy do czynienia w ostatnich dziesięcioleciach, w czasie od zakończenia drugiej wojny światowej. Wówczas to bowiem w globalnej gospodarce dominować zaczęły procesy inflacyjne. Nawet w krajach rozwiniętych wzrosty cen potrafiły być niekiedy dwucyfrowe. Powodów takiej sytuacji można wymienić co najmniej trzy. Pierwszym był rosnący udział usług w gospodarce. W tych - ze względu na ich „lokalny” charakter – presja konkurencyjna jest znacznie mniejsza, a na dodatek natura usług powoduje, że znacznie trudniej jest w nich o wzrosty produktywności (trudno sobie np. wyobrazić, by np. fryzjer był w stanie znacząco skrócić czas strzyżenia bez obniżania jakości).

Drugim czynnikiem mającym wpływ na procesy inflacyjne w powojennej gospodarce było zerwanie w latach 70-tych tzw. „złotej kotwicy”, czyli powiązania wartości głównych walut ze złotem. Doprowadziło to do przyspieszenia procesu kreacji pieniądza, w związku z czym jego ilość w stosunku do ilości realnych dóbr wzrosła, prowadząc do wzrostu cen. Trzecim wreszcie czynnikiem były czasowe ograniczenia podaży określonych zasobów (ropa, art. rolne, itp.) skutkujące gwałtownym wzrostem ich cen.

Co ważne, choć na poziomie zagregowanym w XX wieku zaczęła dominować inflacja, to zjawisko spadku cen wcale nie zniknęło. By to stwierdzić wystarczy prześledzić zachowanie się cen na poziomie zdezagregowanym. Fenomen ten jest widoczny także w Polsce. Dla przykładu w ostatnich 10 latach koszyk dóbr i usług konsumpcyjnych rósł w tempie ok. 3% rocznie, ale ceny sprzętu RTV spadały w tym czasie w tempie ponad 8% rocznie, ubrania i obuwie taniały średniorocznie o blisko 6%, sprzęt sportowy o blisko 1.5% rocznie, a sprzęt gospodarstwa domowego w tempie 1% rocznie. Taniały także samochody (o blisko 2% rocznie), a także niektóre (choć nieliczne) usługi – np. telekomunikacyjne w tempie ponad 1% rocznie. Pomimo tych trwałych trendów spadkowych wszystkie z tych rynków rosły dość systematyczne zarówno w ujęciu wolumenowym jak i wartościowym (wszystkie są dziś znacznie większe niż 10 lat temu). Świadczy to o tym, że pomimo permanentnego spadku cen nie obserwowane na tych rynkach zjawiska „odkładania zakupów”. Po części taka sytuacja związana jest ze zmianami społecznymi jakie zaszły w ostatnich dziesięcioleciach w wielu społeczeństwach tzw. „zachodu” (włączając w to Polskę); konsumpcja stała się w nich celem samym w sobie i przy powszechnej dostępności środków (tanie kredyty) społeczeństwa te dążą do maksymalizowania konsumpcji tu i teraz. W takiej sytuacji jedynym czynnikiem skłaniającym do przejściowego ograniczenia konsumpcji jest z reguły znaczne pogorszenie perspektyw zatrudnienia, a tym samym stabilności dochodów, potrzebnych dziś m.in. do obsługi zaciągniętych w przeszłości kredytów.

Dobra i zła deflacja

W związku z narracją niektórych ekonomistów, a także banków centralnych (masowo upowszechnianą przez media) deflacja jest dziś dość automatycznie kojarzona jako coś złego, jako bardzo poważne zagrożenie dla gospodarki. Tymczasem od deflacji do poważnych problemów gospodarczych jest dość daleka droga. Najłatwiej prześledzić ją na przykładzie procesów zachodzących w firmach. To właśnie w nich tak naprawdę dochodzi do zdefiniowania tego, czy deflacja będzie mieć, czy też nie, negatywne konsekwencje dla gospodarki. Dzieje się tak dlatego, że ceny sprzedawanych przez firmy wyrobów są jedną z dwóch kluczowych zmiennych decydujących o tym, czy przychody firm rosną czy spadają. Jeśli ceny spadają (tak jak ma to miejsce w przypadku deflacji) nie oznacza to jeszcze automatycznie spadku przychodów. Niższa cena może być bowiem kompensowana większym wolumenem sprzedaży. Problemy mogą pojawić się wówczas, gdy spadki cen nie są kompensowane wzrostem wolumenów (rosną one zbyt wolno lub spadają). Utrzymanie poziomu zysków może wówczas wymagać dostosowania strony kosztowej (samo-dostosowanie, poprzez niższe ceny surowców i dóbr pośrednich, jest z reguły niewystarczające). Oznacza to redukcje zatrudnienia i/lub ograniczenie płac. Za tym idą już poważne konsekwencje dla gospodarki: np. relatywny wzrost ciężaru długu firm i gospodarstw czy kurczenie się bazy podatkowej i związane z tym problemy budżetu (jeśli strona wydatkowa nie jest wystarczająco elastyczna, a z reguły nie jest).

To z czym łączy się w danym momencie deflacja – ze spadkiem czy też ze wzrostem wolumenów – jest z reguły pochodną natury szoku z jakim mamy do czynienia w gospodarce. Jeśli mamy do czynienia z szokiem popytowym i deflacja jest związana z niewystarczającym popytem zgłaszanym przez klientów, to z dużym prawdopodobieństwem takiej deflacji towarzyszyć będą niekorzystne trendy w wolumenach wprowadzając gospodarkę w stan depresji. Inaczej jest z reguły w sytuacji, gdy deflacja ma charakter podażowy – gdy spadki cen surowców prowadzą do spadku kosztów wytwarzania wyrobów/usług, a część z tego efektu transferowana jest do klientów w postaci niższych cen. Wówczas z reguły niższe ceny kompensowane są wyższymi wolumenami sprzedaży i gospodarka rozwija się, nie rzadko w szybkim tempie.

Z jaką deflacją mamy do czynienia obecnie?
W ujęciu globalnym mamy dziś do czynienia z tym co można określić „dobrą” deflacją. Taką, która powinna się przełożyć na zwiększony popyt na różnego rodzaju dobra, prowadząc tym samym do szybszego wzrostu gospodarczego w 2015 r (choć skali tego efektu nie należy przeceniać). Wynika to z faktu, że pozytywne efekty popytowe po stronie tych, którzy są importerami netto surowców przewyższą spadek popytu po stronie ich eksporterów (wielu eksporterów nie było w stanie „przejadać” generowanych nadwyżek, były one oszczędzane ograniczając tym samym globalną konsumpcję). U niektórych z tych ostatnich możemy mieć nawet do czynienia z poważnymi zawirowaniami, nie tylko ekonomicznymi ale także społeczno-politycznymi. Stąd też silniejszy globalnie wzrost nie będzie raczej oznaczał uspokojenia globalnych rynków finansowych.

W przypadku Polski powinniśmy mieć do czynienia z „dobrą” deflacją; będąc importerem netto surowców jesteśmy dziś beneficjentem spadku ich cen. Sytuację tę można w uproszczeniu interpretować jako obniżenie podatku nakładanego na naszą gospodarkę przez zagranicę (eksporterów surowców). Że nie jest to mały podatek świadczy fakt, że w 2013 na sam tylko import ropy i gazu wydaliśmy blisko 18 mld euro. Firmy i gospodarstwa domowe doświadczają obecnie czegoś na kształt „ulgi podatkowej”, która przekłada się na relatywnie silny wzrost popytu (ostatnie dane o PKB pokazały, że popyt krajowy rośnie w ujęciu wolumenowym w tempie blisko 5%). To właśnie ten efekt powinien zapewnić utrzymanie tempa wzrostu w 2015 r. na poziomie ok. 3%. Nie wszyscy będą jednak w takim samym stopniu beneficjentami tych procesów. Przed poważnymi wyzwaniami staną w bieżącym roku ci, którzy w tych strategiach postawili głównie na popyt z rynków wschodnich (szczególnie Rosji).

Na poziomie zagregowanym podobne oddziaływanie do tego w Polsce powinno być widoczne także w USA, gdzie niski udział podatków w cenie paliw sprawia, że spadek cen ropy ma silny pozytywny wpływ na siłę nabywczą gospodarstw domowych, za czym pójść powinny zwiększone ich wydatki. Różnica w stosunku do Polski polega na tym, że na niższych cenach ropy/gazu traci rozwijająca się w ostatnich latach branża surowcowa, tak więc będziemy tam mieć częściowo także z redystrybucją dochodów w ramach kraju (a nie tylko w relacjach kraj-zagranica).

Najbardziej złożona jest sytuacja w strefie euro. Deflacja stanowi tam realne zagrożenie. Wynika to z faktu, że oprócz czynników podażowych w grę wchodzi także ograniczony popyt. To konsekwencja nadmiernego zadłużenia, stanu niepewności oraz dostosowań mających na celu poprawę konkurencyjności poprzez tzw. „internal devalutaion” (sprowadzającą się w praktyce do redukcji zatrudnienia/płac). Przy niewłaściwej reakcji polityki gospodarczej taka sytuacja może prowadzić do wpadnięcia w spiralę deflacyjno-zadłużeniową. Jej istotą jest to, że spadki cen przekładają się na spadki nominalnych wielkości (takich jak płace, przychody, PKB), a to z kolei prowadzi do relatywnego wzrostu ciężaru długu (którego wielkość nie maleje wraz z deflacją) odbijając się niekorzystnie na popycie i pogłębiając spadki cen.
 

Potrzeba dostosowania w narzędziach polityki gospodarczej
To nowe (choć z perspektywy historycznej stare), deflacyjne otoczenie stawia olbrzymie wyzwania przed instytucjami odpowiedzialnymi w poszczególnych krajach za politykę gospodarczą. Są to wyzwania wielowymiarowe. Z jednej strony konieczne wydaje się przedefiniowanie (lub chociażby uelastycznienie) celów polityki monetarnej, gdyż bez tego władze monetarne w wielu krajach mogą w efekcie deflacji czuć się niejako „zmuszone” do agresywnych działań pomimo relatywnie silnego wzrostu. Te działania prawdopodobnie okażą się nieskuteczne z punktu widzenia deflacji (ze względu na jej charakter), równocześnie prowadząc do zaburzeń istotnych mechanizmów w gospodarce.

W krajach, gdzie deflacja ma charakter podażowy (czyli w takich jak Polska), a władze gospodarcze czują dyskomfort z nią związany, dużo bardziej skutecznym narzędziem oddziaływania na procesy cenowe wydaje się być polityka podatkowa. Spadek cen ropy może być kompensowany np. przejściowym wzrostem akcyzy na paliwa. W takiej sytuacji trzeba jednak zawsze brać pod uwagę szerszy wpływ na zyskowność i konkurencyjność działających w danym kraju firm.

W krajach, gdzie mamy do czynienia z kombinacją czynników podażowych i popytowych (strefa euro) potrzebne jest właściwe dobieranie charakteru działań do istoty problemu. Dla przykładu eliminacja ryzyka kontrakcji popytu wymaga szybkiej restrukturyzacji starych długów, lub – jeśli to pierwsze okaże się niewykonalne – kreacji pieniądza trafiającego bezpośrednio do źródła popytu (tj. gospodarstw domowych). Wszelkie próby stymulowania popytu w sposób pośredni – tzn. poprzez stymulowanie wzrostu kredytu dla gospodarki – bez wcześniejszego rozwiązania problemu „starych długów” okażą się bezskuteczne.

Biorąc pod uwagę procesy zachodzące obecnie w globalnej gospodarce - związane ze zmianami technologicznymi i wolniejszym wzrostem spadki cen surowców, nowa fala automatyzacji procesów produkcyjnych itd. - powrót do czasów nieinflacyjnych/deflacyjnych może się okazać zjawiskiem trwalszym niż się to dzisiaj wydaje. Z tych też względów, im szybciej polityka gospodarcza dostosuje się, do tego otoczenia, tym mniejsze będą straty dla globalnego wzrostu. Niestety, istnieje także ryzyko, że to dostosowanie pójdzie w niewłaściwym kierunku. Już od upadku Lehman Brothers niektóre banki centralne prowadzą bowiem politykę, której celem jest niedopuszczanie do spadku cen określonych aktywów. W obecnej sytuacji nie można wykluczyć, że ich celem stanie się wkrótce niedopuszczenie do jakichkolwiek spadków cen. Będzie to w praktyce oznaczać koniec gospodarki rynkowej, gospodarki, w której zmiany cen są jednym z najbardziej istotnych mechanizmów dostosowawczych, gdzie ceny mają charakter informacyjny i skłaniają uczestników rynku do określonych działań.
 

Opublikowane (po zmianach redakcyjnych): Parkiet 26.01.2015

Komentarze (0)
Widzialna ręka banków centralnych New position in global value chains

Komentarze


   

Najnowsze wpisy
2017-11-26 14:48 Optymizm Komisji
2017-11-15 20:40 Co po obecnym boomie?
2017-11-03 10:57 Kto będzie finansował (duże) firmy?
2017-10-22 16:03 Spokój na powierzchni oceanu
2017-10-14 09:15 MMŚP - motor napędowy gospodarki?
Najnowsze komentarze
2017-11-16 03:28
piotr janiszewski1:
Co po obecnym boomie?
CO...!!??? Kierunek ex ante pokazuje od wielu miesięcy SWIG80...!!!
2017-11-07 15:46
angling:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Crowdfunding też odpada w Polsce po ostatnim "incydencie" z Secret Service.
2017-11-05 08:29
artysta:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Najlepszy jest kredyt kupiecki.
O mnie
Andrzej Halesiak
Komentator polskiej rzeczywistości. Więcej na: linkedin: https://pl.linkedin.com/in/andrzej-halesiak-0b9363 Twitter: @AndrzejHalesiak