Dwie Polski
 Oceń wpis
   

Kilka miesięcy temu w artykule opublikowanym na łamach Rzeczpospolitej (http://andrzejhalesiak.bblog.pl/wpis,dobrobyt;jest;dla;zuchwalych,152108.html) pisałem o potrzebie stopniowej zmiany modelu polskiego biznesu i polskiej gospodarki. O potrzebie odchodzenia od modelu opartego na imitacji, imporcie technologii i niskich kosztach (czyli od przysłowiowego podwykonawcy) i pójścia w kierunku gospodarki opartej na wiedzy i kreatywności, w coraz większym stopniu konkurującej unikalnością wytwarzanych w niej wyrobów, czy to pod kątem ich unikalnych cech (np. jakości) czy też właściwości. Bez tej zmiany nie będzie możliwy powszechny, trwały i istotny wzrost realnych dochodów w Polsce.

Globalne doświadczenia ostatnich dziesięcioleci pokazują, że transformacja od jednego modelu do drugiego po pierwsze nie jest łatwa (udaje się nielicznym krajom), a poza tym nie jest czymś co przychodzi samo. Wynika to z faktu, że model gospodarki opartej na wiedzy stawia znacznie większe wymagania np. w zakresie jakości otoczenia biznesowego czy tzw. infrastruktury innowacji. Innymi słowy, o ile stosunkowo łatwo jest nakłonić przedsiębiorców/inwestorów (zarówno lokalnych jak i zagranicznych) do tego by lokowali w „tanim” kraju produkcję silnie uzależnioną od poziomu kosztów, to przyciągnięcie zagranicznych lub wykreowanie lokalnych inwestorów w wiedzo-chłonnych sektorach, gdzie koszty pracy nie mają tak wielkiego znaczenia jest już zadaniem znacznie bardziej złożonym i wymagającym. Patrząc z tej perspektywy istnieje olbrzymia luka pomiędzy Polską a krajami, gdzie dziś powstają lub są lokowane inwestycje branż/sektorów opartych na wiedzy. Domknięcie tej luki wymaga szeroko-zakrojonych zmian, swego rodzaju trzeciego pakietu reform (po tych z początku i końca lat 90-tych). Jak w każdym przypadku urzeczywistnienie tych reform wymaga trzech elementów: świadomości, że są one potrzebne oraz woli i umiejętności ich przeprowadzenia. Z reguły uwaga koncentruje się na pierwszym i ostatnim z tych elementów. Wolę zmian przyjmuje się za rzecz oczywistą. Tymczasem dziś, to właśnie brak woli zmian może okazać się naszym największym problemem.

Polska I – ukontentowana

W kontekście tego czy i jak zmieniać Polskę nasza sytuacja jest dziś zupełnie inna od tej w latach 90-tych. Wówczas wszyscy byliśmy w podobnej sytuacji, w zasadzie wszyscy startowaliśmy od zera. W związku z tym nie mieliśmy wiele do stracenia, a potencjalnie dużo do zyskania. Dziś żyje w Polsce szeroka rzesza tych, którzy mają się dobrze. Nie czują silnej (lub nawet wcale) potrzeby zmian. To spora część mieszkańców dużych miast, szczególnie tych z Warszawy, gdzie dochód na mieszkańca kształtuje się na poziomie średniej europejskiej. To niektóre grupy zawodowe – np. lekarze, menedżerowie czy przedsiębiorcy - których dochody w okresie transformacji wzrosły ponadprzeciętnie. To też nie rzadko pracownicy sektora publicznego (urzędów, sądów, itd.) różnego szczebla, którzy mają stałą pracę i pewne wynagrodzenia, może nie oszałamiające, ale na tyle wysokie że - szczególnie w mniejszych miejscowościach - stanowią elitę dochodową. Wreszcie to także politycy, którzy przy okazji realizowania misji społecznej, w większości przypadków byli w stanie zadbać także o swój prywatny dobrobyt.

W konsekwencji dość duża jest dziś ta część polskiego społeczeństwa, której nie specjalnie zależy na zmianach. To co jest zapewnia im wygodne życie – fajny dom/mieszkanie, reprezentacyjny samochód, narty we Włoszech zimą i letnie wylegiwanie się na którejś ze słonecznych plaż Morza Śródziemnego. W tej sytuacji odpowiada im obecny dryf, bo każda większa zmiana może w zamierzony lub niezamierzony sposób zaburzyć ich „mały świat”.

To swego rodzaju ukontentowanie przekłada się na całe niemalże nasze elity (czy to polityczne, czy gospodarcze), dla których wzrost gospodarczy na poziomie 2-3% wcale nie jest zły, jest całkiem atrakcyjną opcją. Koncentrują się oni dziś (jak to zwykle bywało w historii) na rozpamiętywaniu tego co się udało, na minionych 25 latach. Ich samopoczucie jeszcze się poprawia, gdy jest okazja by porównać nasze osiągnięcia do tego co dzieje się w pogrążonej w kryzysie Europie (dzięki temu, że oni nie rosną wcale my rosnąc wolno ciągle ich doganiamy), a nasze dochody do tych uzyskiwanych przez mieszkańców Ukrainy.

Polska II – walcząca o przetrwanie

Jest też jednakże druga część polskiego społeczeństwa. Tych którzy skazani są na pracę za minimalną pensję, nierzadko w szarej strefie, na dodatek często przy tym oszukiwani przez nieuczciwych pracodawców. Tych którzy od lat nie są w stanie uzyskać stabilizacji swojego stosunku pracy (pracują na umowach czasowych, o dzieło itd.).

Oczywiście jak zawsze można powiedzieć, że to wina ich samych. Tego, że nie inwestowali w edukację, że są niezaradni, że im się nie chciało. Tyle tylko, że to jedynie część - i to ta mniejsza - prawdy. Wielu jest bowiem w tej grupie tych, którzy skazani są na pracę poniżej swoich kompetencji i swoich umiejętności. Tych, którzy zwiedzeni wskazaniami polityków poszli swego czasu tłumnie na uczelnie wyższe, a dziś by założyć i utrzymać rodzinę muszą szukać pracy na irlandzkim czy angielskim zmywaku. Ich sytuacja to pochodna tego, że nasza gospodarka nie tworzy stanowisk odpowiadających ich kwalifikacjom, że tkwi w kosztowym modelu konkurowania, i że w efekcie większość tworzonych w Polsce miejsc pracy to te proste, odtwórcze i niskopłatne.

Choć grupy tej na co dzień być może nie słychać, to chodzi o miliony obywateli. Dane GUS (z 2012 r., ostatnie dostępne w tak szczegółowym rozbiciu) pokazują, że połowa z 8 mln zatrudnionych w gospodarce narodowej zarabiała mniej niż 3115 zł brutto. Że najczęstsze miesięczne wynagrodzenie to niespełna 2200 zł brutto, a taką lub niższą pensję pobierało blisko 26% zatrudnionych! Co więcej blisko 40% z tej grupy zarabiało nie więcej niż 1600 zł brutto (przy płacy minimalnej w 2012 r. na poziomie 1500 zł).

Do tego trzeba jeszcze dodać sporę część tych zatrudnionych w małych firmach i samozatrudnionych (nie objęci badaniem GUS) oraz tych, dla których w ogóle nie ma pracy. Brak pracy to jeden z największych paradoksów polskiej gospodarki – pomimo bowiem niskich płac i kosztowego modelu konkurowania w świecie nie ma w Polsce zatrudnienia dla ok. 4 mln osób. Na liczbę tę składają się bezrobotni, bierni zawodowo oraz emigranci zarobkowi. Nie ma dla nich pracy, ponieważ niski poziom zaawansowania technologicznego i niska produktywność gospodarki przekładają się na niską siłę nabywczą gospodarstw domowych. W efekcie skala popytu na różnego rodzaju dobra i usługi pozostaje znacząco niższa niż mogłaby być, gdyby gospodarka była bardziej innowacyjna i produktywna.

Badania przeprowadzone w ramach Diagnozy Społecznej wskazują, że ok. 40% gospodarstw domowych w Polsce żyje poniżej granicy niedostatku. I jeśli nawet – jak wskazują na to autorzy badań – może to być liczba zawyżona, to nie zmienia to obrazu, że Polska tych bez pracy i tych którzy muszą się utrzymać z niskich płac i emerytur to w praktyce kilkanaście milionów osób i ich rodzin. Z ich perspektywy trudno jest uzasadnić tezę, że wszystko co mieliśmy do wykonania w Polsce zostało już zrobione.

Zmącić spokój

To którymi oczami patrzy się dziś na Polskę ma istotne przełożenie na to co się widzi. Dla Polski I, nasz kraj to „zielona wyspa”, która podąża po właściwej drodze. Z kolei Polsce II w szarzyźnie codziennego znoju trudno jest dostrzec jakąkolwiek zieleń. Za tymi różnicami w postrzeganiu idą też określone postawy. Polska I nie widzi potrzeby głębszych zmian. Z kolei Polska II, choć chce zmian, wydaje się nie mieć wystarczającej siły przebicia.

Polska I żyje dziś w przekonaniu, że jeśli jakieś zmiany są w ogóle potrzebne, to przyjdą same wraz ze strumieniem euro płynących z Brukseli. To bardzo niebezpieczny sposób myślenia. Dziś w najgłębszym kryzysie znajdują się bowiem te kraje UE, które były największymi beneficjentami pomocy unijnej (do czasu gdy do UE weszła Polska). Stało się tak nie bez powodu - środki unijne to bowiem jednie szansa na długofalowy rozwój, która może jednak przegrać z pokusą łatwych wyborów. Rozlewające się po gospodarce środki z UE wspierając krótkoterminowy wzrost pozwalają na unikanie przez lata rozwiązywania ważkich problemów i przeprowadzania reform. Negatywny szok będący tego konsekwencją przychodzi dopiero po czasie.

By zintensyfikować proces niezbędnych w Polsce zmian trzeba dziś dotrzeć do Polski I. Z jednej strony można odwoływać się do społecznej solidarności. Z drugiej warto naświetlać jej właściwą perspektywę – paradoksalnie bowiem przy braku dalszych, istotnych zmian, to Polska I ma znacznie więcej do stracenia. Brak dalszych reform w połączeniu z przewidywanymi trendami demograficznymi (malejąca i starzejąca się populacja) przełoży się bowiem na stopniowe kurczenie się bazy podatkowej, co w połączeniu z presją na wzrost wydatków publicznych (chociażby na służbę zdrowia) i narastającym ciężarem obsługi długu (zadłużenie zagraniczne przekracza 70% naszego PKB) może skutkować rosnącym fiskalizmem i interwencjonizmem. Stąd już prosta droga do pogarszającej się w szybkim tempie atrakcyjności inwestycyjnej naszego kraju i tym samym szybkiego pogłębiania się jego problemów, które bez wątpienia zmącą spokój „małych światów”.

Powyższe pokazuje, że jeśli w najbliższym czasie nie uda się Polski I przekonać do zmian, to jedynym sposobem na to, by obie Polski równocześnie ich chciały może się okazać dopiero kryzys.
 

Opublikowane (po zmianach redakcyjnych): Rzeczpospolita 16.04.2015

Komentarze (0)
Praca i kapitał – udział w... „Przeżuci i wypluci”

Komentarze


   

Najnowsze wpisy
2017-11-26 14:48 Optymizm Komisji
2017-11-15 20:40 Co po obecnym boomie?
2017-11-03 10:57 Kto będzie finansował (duże) firmy?
2017-10-22 16:03 Spokój na powierzchni oceanu
2017-10-14 09:15 MMŚP - motor napędowy gospodarki?
Najnowsze komentarze
2017-11-16 03:28
piotr janiszewski1:
Co po obecnym boomie?
CO...!!??? Kierunek ex ante pokazuje od wielu miesięcy SWIG80...!!!
2017-11-07 15:46
angling:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Crowdfunding też odpada w Polsce po ostatnim "incydencie" z Secret Service.
2017-11-05 08:29
artysta:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Najlepszy jest kredyt kupiecki.
O mnie
Andrzej Halesiak
Komentator polskiej rzeczywistości. Więcej na: linkedin: https://pl.linkedin.com/in/andrzej-halesiak-0b9363 Twitter: @AndrzejHalesiak