„Dla nas w tej chwili największym ryzykiem byłoby to, gdyby gwałtownie pogorszyły się nastroje konsumentów, bo w końcu konsumpcja to podstawowy czynnik wzrostu gospodarczego. Jeżeli konsumenci stwierdzą, że jest niebezpiecznie i przestaną wydawać, zaczną dodatkowo oszczędzać, to jest najgorsze, co się może przydarzyć”. Tego typu wypowiedź byłego premiera, a obecnie głównego doradcy rządu można było niedawno usłyszeć. Nie jest on w tych przekonaniach odosobniony, można nawet odnieść wrażenie, że wyraża opinię większości. Każde słabsze dane z gospodarki przynoszą bowiem liczne nawoływania (ostatnio przyłączył się do nich premier) o dalsze, szybkie obniżki stóp procentowych, które mają zniechęcić ludzi do oszczędzania, zachęcić do zaciągania kredytów i wydawania ich na konsumpcję. Czyżby więc zawarte w tytule, stare powiedzenie straciło na aktualności? Nic bardziej mylnego!
Nawoływania jak powyżej są pochodną tego, że doprowadziliśmy w ostatnich atach do uzależnienia wzrostu gospodarczego w naszym kraju od popytu wewnętrznego (głównie konsumpcyjnego). W latach 2004-2011 wzrost konsumpcji prywatnej odpowiadał za ponad połowę wzrostu PKB w Polsce. Po względem struktury wzrostu przypominamy zdecydowanie bardziej „rozpasane” kraje Południa Europy (w latach poprzedzających kryzys) niż np. kraje wschodzące Azji, budujące swój sukces właśnie na oszczędzaniu i pracy (średnia dla ostatnich 10 lat relacja oszczędności do PKB dla rozwijających się krajów Azji wynosiła ponad 40%, w Polsce niespełna 18%).
Tak istotny udział konsumpcji prywatnej w naszym wzroście był z jednej strony pochodną rosnących dochodów, ale także dwóch innych istotnych procesów, czegoś w rodzaju turbodoładowania: i) obniżania się stopy oszczędności, co pozwalało na wzrost wydatków gospodarstw przewyższający wzrost ich dochodów, ii) szybkiego wzrostu zadłużenia z tytułu kredytów konsumpcyjnych. Ta formuła wzrostu konsumpcji wyczerpała się jednak (przynajmniej na jakiś czas), gdyż stopa oszczędności gospodarstw domowych jest dziś na poziomie 0%, a pod względem penetracji kredytów konsumpcyjnych jesteśmy dziś na poziomie średniej w UE (tak na marginesie jest to jeden z nielicznych wskaźników ekonomicznych, w przypadku którego nie odstajemy od UE, nie ma się jednak z czego cieszyć).
W tej sytuacji „zaklinanie” gospodarstw, by te wydawały więcej i więcej nie ma większego sensu. Dużo bardziej skuteczne byłoby podjęcie działań pozwalających na „przekierowanie” struktury wzrostu gospodarczego w kierunku innych składowych (inwestycje, eksport). To z kolei - dzięki wyższym dochodom w gospodarce (w tym dochodom gospodarstw) – pozwoliłoby z czasem na nowo odpalić silnik konsumpcyjny, choć tym razem jednak już bez turbodoładowania. Patrząc w średniej perspektywie wzrost o takiej strukturze (z ograniczoną rolą konsumpcji prywatnej, a zwiększoną rolą eksportu i inwestycji) byłby także znacznie bardziej trwały i jakościowo lepszy. Konieczność „wypychania” większej części towarów za granicę prowadziłaby do podejmowania działań poprawiających ich międzynarodową konkurencyjność (szczególnie jeśli chodzi o dopasowanie do wymagań zagranicznych klientów), a lepsze zbilansowanie krajowych oszczędności i inwestycji odegrałoby istotną rolę z punktu widzenia ograniczenia potrzeby zadłużania się za granicą (w ostatnich 10 latach nasz zagraniczny dług w relacji do PKB uległ niemalże podwojeniu i sięga dziś blisko 70%, pod tym względem szybko doganiamy kraje Południa Europy).
Taki model wzrostu miałby również pozytywny wpływ na aspekt międzypokoleniowej solidarności. Niestety mało kto wydaje się już dziś pamiętać o złotej regule wzrostu, którą w latach 60-tych sformułował amerykański ekonomista E.Phelps. Określa ona zasady podziału dochodów (pomiędzy konsumpcję i oszczędności), tak by współczesne i przyszłe pokolenia miały zapewniony ten sam poziom konsumpcji. Wygląda na to, że o przyszłych pokoleniach (nie tylko u nas, ale także np. w wielu innych krajach) nikt dziś już nie myśli. Liczy się tylko konsumpcja, tu i teraz!
Dzisiaj w modzie jest konsumpcja a nie oszczedzanie. skomentuj
The world now, the rich will be more, the poor are getting poorer. skomentuj
Niestety, współczesne recepty ekonomiczne często sprowadzają się do wydawania
pieniędzy. Jeśli ich brakuje - pożycza się z banku. Jeśli nie ma ich w banku -
dodrukowuje. Tymczasem każdy sukces gospodarczy opiera się fundamentami w
oszczędzaniu. Na tym wyrosła gospodarka kapitalistyczna - vide klasyczne studium
Webera "Etyka protestancka a duch kapitalizmu" - jeśli chcemy tworzyć w Polsce klasę
średnią, musimy ją uczynić mentalnie protestancką: pracowitą i oszczędną. skomentuj
pożyczać, niż oszczędzać z myślą o przyszłości. Tylko tą drogą nasza gospodarka
będzie zmierzała donikąd. skomentuj
idealistyczne głupoty to słyszę od bogaczy pseudo znawców ekonomistów. skomentuj
prywatne. skomentuj
Wie Pan, dlaczego dziś Polacy nie mają z czego oszczędzać? Bo nie robili
tego wczoraj. Dlatego lepiej nauczyć ich tego dziś, by z wiedzy mogli
skorzystać choćby jutro niż całkowicie sprawę, mówiąc kolokwialnie, olać.
Nie zaliiczyłabym z pewnością siebie do grona bogaczy, jednak udało mi się
oszczędzić i będę to robiła także w tym roku. Przypadek? Raczej otwarty,
przedsiębiorczy umysł i wytrwałość w dążeniu do ustalonych celów. skomentuj