26-07-2020
13 minut

Bunt źle ukierunkowany – post scriptum 2

Temat limitu zadłużenia okazuje się nie wygasać, stąd „post scriptum 2”. Dziś w Tok FM miałem okazję wziąć udział w dyskusji o „Apelu o zniesienie limitu zadłużenia w Konstytucji RP”. Dziękuję Grzegorzowi Seroczyńskiemu i Annie Piekutowskiej za zaproszenie, a Katarzynie Szwarc i Janowi Zygmuntowskiemu za współudział. Podcast jest dostępny na stronie radia: „Limit zadłużenia jak kij włożony w szprychy?

W głównej części chciałbym się odnieść – zgodnie ze złożoną mu obietnicą i ze względu na ciekawy i  merytoryczny charakter – do twitterowych komentarzy Marcina Piątkowskiego, do mojego artykułu, który pojawił się kilkanaście dni temu w Rzeczpospolitej („Bunt źle ukierunkowany”). Mam nadzieję, że jako całość, tj. z moimi odniesieniami, będą stanowić wartościowe uzupełnienie debaty.

Moje odpowiedzi (oznaczone AH) pod Marcina (bold) pytaniami/komentarzami.

1. Ciekawy tekst, gratulacje! Kilka uwag (skupie się na tym co mi się mniej podoba:-)): nie jest prawdą, że młodzi ekonomiści twierdzą (ani ktokolwiek inny), że tylko zniesienie limitu długu jest konieczne do dogonienia Zachodu. To ustawienie sobie celu pod strzał.

AH: Nie było moją intencją wystawianie nikogo na strzał. Jeśli apel zatytułowany został „Apel o zniesienie limitu zadłużenia w Konstytucji RP.”, to sami jego autorzy uznali (jak domniemuję) zniesienie limitu zadłużenia za kluczową kwestię. Mogli zatytułować apel inaczej, np. „Apel o lepsze rozwiązania instytucjonalne”, „Apel o usunięcie barier rozwoju”, itd., ale tego nie zrobili.

2. Zwiększenie limitu długu nie oznacza zakładania niskiej jakości inwestycji a czasowe przesunięcie efektów (budowy autostrad, szpitali, żłobków), które teraz ogranicza limit. Dług potem można spłacić/zostawić na wyższym poziomie, żeby finansować kolejne projekty ad infinitum

AH: To sformułowanie sugeruje (ja tak je interpretuję), że moglibyśmy skokowo podnieść poziom inwestycji publicznych w Polsce, gdyby nie ograniczający nas dług publiczny. Moje przekonanie jest inne, dziś w sytuacji dużego finansowania jakie otrzymujemy z UE:

  • to co ogranicza inwestycje publiczne to coraz bardziej widoczny brak dobrych projektów, w efekcie pieniądze które dostajemy z UE (patrz przykład kontrowersyjnych inwestycji kolejowych), staje się coraz częściej „wydawaniem, żeby wydać”. Takie wydatki nie biorą pod uwagę pełnego rachunku takiej inwestycji (zaburzenia w logistyce na kilka lat, lokalne obciążenia finansowe – lokalny wkład itd.),
  • ograniczeniem jest też strona podażowa – zdarzało się (np. przy spiętrzaniu budowy autostrad), że ograniczenia po stronie podażowej prowadziły do wzrostu cen kosztów, na tyle znaczących, że za te same pieniądze budowano mniej. Biorąc pod uwagę duże środki unijne jakie będziemy mieć wkrótce do wykorzystania, wydaje mi się, że najlepszą strategią jest skoncentrować się na ich absorpcji (duża część będzie darmowa), sfinansować z nich dobre projekty, a nie na tym jak doprowadzić do „przegrzania” (wzrostu cen zamiast wolumenów),

Ważną kwestią jest też właściwa diagnoza i aplikowanie właściwych rozwiązań – np. nasza służba zdrowia jest stosunkowo rozrośnięta w „infrastrukturę” (wśród 36 krajów OECD jesteśmy na 8 miejscu pod względem liczby łóżek szpitalnych per capita), ale problemem jest kadra i jakość wyposażenia. Tych kwestii nie rozwiąże budowa nowych szpitali i związane z tym zwiększanie długu (a już nie przede wszystkim). Do tego potrzeba zmiany podejścia do służby zdrowia jako takiej, chęci dostrzeżenia jej roli w społeczeństwie oraz nowych form jej funkcjonowania (czasowa dzierżawa sprzętu zamiast zakupu, szpitalna opieka domowa, itd.). To bardzo często można zrobić w ramach istniejących już środków. Poza tym bez tego budowanie kolejnych „murów” niewiele zmieni. Musimy pamiętać, że populacja w Polsce będzie prawdopodobnie spadać, spadać i starzeć się – kto te wszystkie mury będzie utrzymywał i z czego?

3. Nie ma dowodów na to (por. prace IMF, WB, akademia), że wyższy (ale nadal rozsądny) poziom długu hamuje wzrost gosp. Przeciwnie, zbyt niski poziom długu może hamować wzrost poprzez obniżenie poziomu pub. inwestycji i stymulowanych nimi inw. pryw.

AH: Jak pisałem w pkt. 2 moim zdaniem u nas nie mamy do czynienia z przypadkiem, że limit zadłużenia ogranicza poziom inwestycji publicznych. Bariery są gdzie indziej.

Co do rozsądnego poziomu zadłużenia, to ja patrzę na to w ten sposób, że nie ma jednego, uniwersalnego „rozsądnego” poziomu zadłużenia. Wszystko zależy od tego jakie aktywa (publiczne i prywatne) są w danej gospodarce zakumulowane – paradoksalnie jest tak, że kraj który ma lepsze aktywa ma większą zdolność „dźwigania długu” (mógłby mieć wysoki wskaźnik długu publicznego do PKB), ale w praktyce ma go relatywnie niski, bo te dobre aktywa ułatwiają spłatę długu, a nie jego kumulację. W przypadku Polski nie wiem, gdzie leży dziś granica „rozsądnego długu publicznego”, ale wiem, że jeśli nie rozwiążemy problemu niskich inwestycji prywatnych, to bardzo szybko nasza zdolność dźwigania długu publicznego w przyszłości będzie spadać (przy starzejącym się społeczeństwie wręcz dramatycznie szybko).

4. Oczywiście, dług nie zawsze będzie tak tani jak teraz, ale wzrost poziomu dochodu (PL jest już high-income)=> spadek ryzyka (tak to liczą np. agencje ratingowe)=> permanentnie niższe realne stopy niż średnio w przeszłości. Polska AD 2020 ma mało wspólnego z AD 1997.

AH: Stwierdzenie „permanentnie niższe stopy procentowe” wcale nie musi okazać się prawdziwe. Jeśli rację mają ci, którzy wieszczą (np. Morgan Stanley), że w związku z zaburzeniami globalizacji, relokacją produkcji i ekspansją monetarną banków centralnych era niskiej inflacji kończy się, to koszty finansowania wszystkich krajów pójdą w górę.

Poza tym koszt obsługi długu nie powinien być głównym (czy jednym z głównych) argumentów w dyskusji o tym czy zaciągać nowy dług. Głównym pytaniem powinno być to, czy jesteśmy w stanie zbudować portfolio prywatnych i publicznych inwestycji, które jako całość będą się spłacać. Ja – na dzień dzisiejszy – mam co do tego poważne wątpliwości, a to w związku z barierami w inwestycjach firm oraz mechanizmem doboru inwestycji publicznych. Bez spełnienia tych warunków upakujemy się „niskiej jakości infrastrukturą” (np. lotnisko co 50 km), która trwale obniży tempo wzrostu produktywności, a tym samym wzrostu gospodarczego.

5. Demografia jest barierą rozwoju, ale wyższy dług może pomóc poprzez inwestycje w automatyzację/robotyzację, zwiększanie dzietności oraz finansowanie imigracji (np. stypendia dla zagranicznych studentów na naszych uczelniach, którzy w PL potem zostaną)

AH: Moim zdaniem automatyzacja/robotyzacja powinny być przede wszystkim domeną sektora prywatnego. Państwo może i powinno to wspierać poprzez niezbędne inwestycje infrastrukturalne, ale z tego co wiem środków na to nie brakuje (fundusze UE). Inwestycje w zwiększenie dzietności (w formie 500+) już przerabialiśmy i wniosek jest taki, że nie koniecznie tędy droga. To znacznie szersze (kulturowe, społeczne, itd.) niż tylko finansowe zagadnienie. Co do stypendiów dla studentów, to nie sądzę by nie było nas na to stać (o ile w ogóle jest to dobry pomysł, bo mu się nigdy szczegółowo nie przyglądałem) bez podnoszenia limitu (jesteśmy w końcu high-income country).

6. „Jedną z głównych barier jest niepewność polityczna i regulacyjna. To tu pilnie potrzeba zmiany.” To socjologiczna, niefalsyfikowalna kategoria. „Niepewność” można zarzucać każdemu rządowi przez ostatnie 30 lat (jak nie było innych arg.:-) I nie wiadomo jak to zmienić:-)

AH: Jeśli badania EBI wskazują, że w Polsce największy po UK (Brexit) odsetek firm wskazuje niestabilność otoczenia polityczno-regulacyjnego jako czynnik ograniczający inwestycje, to dla mnie już to coś pokazuje. Zwłaszcza jeśli połączy się tę informację z faktem, że inwestycje prywatne oderwały się w ostatnich latach od historycznego wzorca, wg. którego gdy rosną zyski i cash-flows rosną inwestycje. Zdecydowanie temat jest do pogłębienia, ale w segmencie lokalnych, prywatnych firm klimat do inwestycji jest bardzo zły (i to abstrahując od COVID).

Najbardziej w tym wszystkim dziwi mnie fakt braku jakiś rządowych badań odnoszących się do tej kwestii (to rządowi – przyjemniej tak mi się wydaje – powinno najbardziej zależeć na pełnej diagnozie). Moim zdaniem możliwych wyjaśnień jest kilka, m.in. takie że: i) takie badania są ale ja na nie nie trafiłem (w tym przypadku prośba o podzielenie się ii) rząd ma zbadany ten temat, ale wyniki badań są dla niego niekorzystne (tzn., że coś jest na rzeczy) i w związku z tym wynikami się nie dzieli, iii) rząd ma ważniejsze niż inwestycje firm sprawy na głowie i tym tematem się nie zajmuje, iv) dla rządu kluczowe są inwestycje państwowych „czempionów” i lokalne firmy prywatne go nie interesują. Każde z tych wyjaśnień – no może poza i) – byłoby na swój sposób mocno niepokojące.

A jak zmienić to dobrze wiadomo: i) trzeba stabilności rozwiązań (a nie dziś wspieramy wiatraki, a jutro spalanie słomy – czytaj dziś wspieramy jedno, a jutro inne lobby), ii) przestać straszyć przedsiębiorstw, że jak państwo zechce to zabierze im cały majątek, iii) tworzyć dobre prawo (a nie wprowadzać co chwilę poprawki do poprawek).

7. „Te z europejskich krajów, które w przeciwieństwie do Południa nadążają za światem, mają dług znacznie poniżej unijnej średniej”. Well, większość high-performing countries na świecie ma wyższy dług od PL

AH: Tu wracamy do kwestii „rozsądnego długu”, do której odniosłem się w pkt. 3

8. „Jak zagwarantować, że publiczny dług pójdzie na dobre, produktywne inwestycje? Jak chcą to osiągnąć w kraju, w którym polityka gospodarcza kształtowana jest na wiecach wyborczych”. Hm, jakoś ta polityka nie przeszkodziła PL zostać europejskim liderem wzrostu od 1989 roku:-)

AH: Ta dysfunkcjonalność nie sięgała tak daleko jak dziś i nie prowadziła do pogarszania się jakości instytucji – wskaźniki rozwoju instytucjonalnego stopniowo szły w górę. Dzisiaj problem polega na tym, że dysfunkcjonalność w polityce prowadzi do erozji instytucjonalnej (to co widać naocznie, potwierdzają to także międzynarodowe porównania: BŚ, FH, EIU itd.). W moim przekonaniu będzie to mieć coraz większy wpływ na potencjał rozwojowy (w tym także na wybory inwestycji jakie będą realizowane – moim zdaniem te wybory będą coraz gorsze). Z psuciem instytucji jest jak z grą Jenga – wyciągasz klocek, wieża stoi, mówisz „widzicie nic się nie stało”, wyciągasz kolejny znów nic, itd. , aż przychodzi ten jeden, po którym cała konstrukcja się wali. Ja bym wolał nie sprawdzać granic wytrzymałości konstrukcji.

Aspekt instytucjonalny staje się jeszcze bardziej istotny w sytuacji, gdy stopniowo odchodzimy (przynajmniej powinniśmy) od konkurencji kosztowej – w takiej sytuacji bowiem rola jakości instytucji (jako elementu otoczenia biznesowego) znacząco rośnie.

9. Mamy „dysfunkcjonalny system polityczny i idące za tym: brak właściwych rozwiązań instytucjonalnych (np. realnego dialogu społecznego) oraz nieumiejętność budowy konsensusów w najważniejszych dla przyszłości sprawach”. Hm, patrz jak wyżej (europejski lider wzrostu).

AH: Jak wyżej (pkt 8)

10. „W takiej sytuacji rozwiązaniem [jest] odpartyjnienie, czasowe rządy bezpartyjnych ekspertów.” Nie jestem zwolennikiem dyktatury („rządu ekspertów”). Wszystkie 44 high income countries na świecie (oprócz SG) są demokracjami…:-)

AH: Dla funkcjonowania demokracji rząd wcale nie musi składać się z polityków. Przejściowe rządy ekspertów nie są niczym niespotykanym w krajach demokratycznych. W naszych warunkach taki rząd powołany na 3 lata – do najbliższych wyborów parlamentarnych – mógłby z jednej strony uporządkować wiele „zaległych” spraw (na które politycy nie mają czasu), wprowadzić nowe rozwiązania instytucjonalne itd. Z drugiej mógłby dać czas ochłonąć politykom, bo to co się obecnie dzieje to spirala, która nieuchronnie zmierza w jednym kierunku – otwartego konfliktu w społeczeństwie. Główną zaletą takiego rządu byłoby to, że jego projekty nie miałyby „politycznej naklejki” i musiały zdobyć poparcie w politycznym parlamencie. Musiałby się wokół nich tworzyć konsensus, czyli to czego nam dziś bardzo brakuje.

Podstawowym warunkiem, by taki rząd ekspertów miał prawdo bytu jest to, że musiałby się on składać z ludzi apolitycznych, takich dla których podstawowym celem, życiową misją jest służba ludziom, bez względu na to na jaką partię ludzie ci głosują. Ludzi wewnętrznie spójnych, stawiających na współpracę, a nie rywalizację oraz na rozwiązywanie problemów a nie udowadnianie swoich racji za wszelką cenę. Tak brzmi to idealistycznie i może w naszym społeczeństwie tego typu ludzi nie ma. Ja jednak wierzę, że są (w biznesie, działalności społecznej itd.) tylko na dzień dzisiejszy trzymają się z dala od spraw państwa przez to właśnie, że polityka wygląda tak jak wygląda. Wolę wierzyć w to, niż że jesteśmy skazani na bipolarny, nie będący w stanie wygenerować żadnego konsensusu układ.

11. Tylko taki rząd będzie w stanie zagwarantować, że ewentualne poluzowanie limitu długu nie skończy się katastrofą”. Od 30 lat mieliśmy rządy od lewa do prawa (i Partie Przyjaciół Piwa w Sejmie:-)) i „drugą Grecją” nie zostaliśmy. Dlaczego miałoby sie to stać teraz?

AH: Nie zostaliśmy (jak na razie) drugą Grecją, bo chroniły nas przed tym (co najmniej) 3 elementy:

  • rozwiązania instytucjonalne – chociażby 60% limit długu zapisany w konstytucji i pilnowany „na drugą rękę” w ramach rozwiązań unijnych,
  • wysoka efektywność inwestycji sektora prywatnego, zapewniająca szybki wzrost,
  • ogólna progresja jakości instytucji.

Dziś wszystkie z tych trzech elementów ulegają – moim zdaniem – silnej erozji. Tak więc „hulaj dusza, piekła nie ma”!

A tak na marginesie, to Grecja także miała swój „złoty okres” – przez kilkanaście pierwszych lat projektu „euro”, kiedy to konwergencja stóp sprawiła, że dług dla Grecji stał się „tani jak barszcz” była ona jednym z liderów wzrostu UE15, rozwijała się dwukrotnie szybciej niż Niemcy. Jak to się skończyło wszyscy wiemy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *