01-10-2022
9 minut

Deglobalizacja. Co na to Unia Europejska?

Coraz więcej wskazuje na to, że na przełomie roku Europę czeka poważny wstrząs. Wysokie ceny surowców energetycznych oraz ich racjonowanie przełożą się na sytuację gospodarczą (recesja, problemy firm, itd.) i społeczną (pogorszenie nastrojów). W tej sytuacji uwaga decydentów koncentruje się na „zarządzaniu kryzysem”. Dobrze by było jednak by stratedzy i decydenci w krajach Unii Europejskiej nie zawęzili za bardzo swojego spojrzenia. Szersza perspektywa jest konieczna, gdyż to co się obecnie dzieje to jedynie niewielki element większego obrazu, skrywającego się pod pojęciem deglobalizacji i związanego z nią poważnego i długofalowego wyzwania o charakterze strukturalnym.

Deglobalizacja jest możliwa

Do niedawna wydawało się, że deglobalizacja nie jest możliwa. Że korzyści z globalizacji są na tyle powszechne, że stanowią silną przesłankę do jej trwania. Dla Zachodu globalizacja to przez lata źródło zysków z outsourcingu produkcji oraz filar niskiej inflacji. Dla krajów rozwijających się – w tym Chin – to napływ inwestycji i technologii, przekładające się na skuteczny wehikuł rozwojowy. Globalizacja wymaga jednak zaufania oraz bezpieczeństwa i przewidywalności łańcuchów dostaw, a o te dwa elementy jest coraz trudniej. Gdy ich brak, koszty transakcyjne gwałtownie rosną, w efekcie globalizacja przestaje się opłacać.

Elementem, który przyczynił się do wzrostu tych kosztów okazała się pandemia. Kolejnym jest wojna w Ukrainie. Choć wybuchła jako lokalny konflikt, to szybko eskalowała i ostatecznie w nadchodzących latach może się przerodzić w pełno-wymiarową próbę zakwestionowanie pozycji Stanów Zjednoczonych jako światowego mocarstwa. W tym kontekście obecne działania Rosji mogą się okazać jedynie przygrywką, czymś na kształt potyczki rycerzy-harcowników, które w średniowieczu poprzedzały główne starcia. Pretendentem do zakwestionowania statusu USA są oczywiście Chiny, zainteresowane wciągnięciem w ten proces także innych „wrogów Ameryki”, począwszy od Rosji, poprzez Iran aż po Koreę Północną.

Biorąc pod uwagę tempo w jakim erodują zarówno zaufanie jak i bezpieczeństwo może dziwić, że mało mówi się i dzieje w kontekście średnio- i długofalowych konsekwencji deglobalizacji dla UE. Tymczasem brak właściwego zarządzania tym procesem może przyspieszyć postępującą marginalizację Unii w świecie – od 2000 r. udział UE27 w globalnym PKB spadł z ponad 20 do niespełna 15%. Z kolei właściwe do niej podejście może Unię ożywić, a być może nawet przywrócić jej blask.

W co grają Chiny?

Na to, że do jakiejś formy konfrontacji Chiny się przygotowują świadczą m.in.: i) malejące uzależnienie gospodarki od eksportu (eksport to PKB to niespełna 20%, 15 lat temu blisko 40%), ii) ekspansja infrastruktury – głównie wojskowej – na morzach i oceanach, iii) rozbudowa zapasów strategicznych (Chiny posiadają np. ok. 80% globalnych rezerw miedzi oraz ponad 50% pszenicy), iv) stopniowe redukowanie portfela amerykańskich obligacji rządowych, v) ekspansja kapitałowa na innych kontynentach, w szczególności w Afryce. Dodatkowo, powszechnie oczekuje się, że rozpoczynający się 16 października XX zjazd Komunistycznej Partii Chin doprowadzi do koncentracji władzy w rękach konfrontacyjnie nastawionego sekretarza generalnego Xi Jinpinga oraz zapewni mu – po raz pierwszy od dziesięcioleci – swego rodzaju „dożywotni” mandat. Coraz więcej wskazuje na to, że świat w nadchodzących latach może zostać podzielony na strefy wpływów, w tym dwa główne bloki: tak zwany Zachód i blok skupiony wokół Chin, którego częścią będzie prawdopodobnie Rosja.

O ekonomicznych konsekwencjach rozstania z Rosją właśnie się przekonujemy. Już dziś trzeba jednak brać pod uwagę scenariusz „rozwodu” także z Chinami. Tak naprawdę, to już się on materializuje i nie powinno nas w tym względzie uspokajać to, że chińskie firmy wciąż są powszechnie obecne w łańcuchach wytwórczych (w 2021 na Chiny przypadało aż 22.4% unijnego importu), a chiński rynek pozostaje dla Europy ważny w kontekście zbytu (10.2% udziału w unijnym eksporcie). Coraz większe ograniczenia w zakresie transferu technologii, sprzedaży określonych dóbr, narastanie barier celnych, eskalacja wojen walutowych czy redukcja powiązań kapitałowych jednoznacznie wskazują na rzeczywisty kierunek zmian.

To co dzieje się w kontekście wojny w Ukrainie pokazuje jak wiele szkody można sobie wzajemnie wyrządzić nie wykorzystując nawet operacji militarnych. Dziś źródłem szkód mogą być działania na rynku surowców (wstrzymanie dostaw), na rynku finansowym (zamrażanie aktywów), w sferze wirtualnej (ataki cybernetyczne) czy wreszcie w sferze realnej (zaburzenia łańcuchów dostaw, szoki podażowe). Jeśli Chiny otwarcie znajdą się „po drugiej stronie”, to możemy mieć do czynienia z olbrzymią eskalacją tych procesów.

Czy tak się stanie? Opinie są podzielone. Według niektórych tego typu konflikt nie jest w interesie i „naturze” Chin, a poza tym Chiny nie są jeszcze gotowe. Nawet jeśli tak jest, to i tak scenariusz konfrontacji trzeba już dziś brać poważnie pod rozwagę. Z trzech powodów: i) efekty działań dostosowawczych będą widoczne z opóźnieniem, ii) dynamika procesów geo-politycznych często wymyka się spod kontroli i wydarzenia nabierają gwałtownego przyspieszenia, wbrew pierwotnym intencjom, iii) zaprezentowany poniżej zestaw działań dostosowawczych w każdych okolicznościach będzie dla Unii korzystny.

Priorytety dla Unii Europejskiej

Jak powinna zareagować Unia, i kraje członkowskie? Przede wszystkim w obszarze polityki podażowej, a w szczególności w dwóch jej podobszarach: polityki paliwowo-surowcowej oraz przemysłowej.

W pierwszym trzeba zacząć od bilansu zasobów, wszystkich surowców energetycznych i mineralnych. W przypadku większości z nich Unia jest ich importerem, dlatego też należy dokonać przeglądu obecnych i możliwych w przyszłości kierunków dostaw. Trzeba też zweryfikować możliwości lokalnego wydobycia – w ostatnich latach rezygnowano z niego ze względu na niską opłacalność lub względy ekologiczne, ale nowe przesłanki mogą przemawiać za powrotem do niektórych tego typu projektów. Potrzebna jest także dalsza rozbudowa infrastruktury logistycznej, w kontekście zmiany i dywersyfikacji kierunków dostaw.

W odniesieniu do polityki przemysłowej zadań jest kilka. Po pierwsze, odtworzenie zdolności produkcyjnych jeśli chodzi o strategiczne produkty i komponenty, takie np. jak półprzewodniki (dziś jedynie niewielka część zapotrzebowania zaspokajana jest lokalnie). Po drugie, rozbudowa potencjału obronnego – odtworzenie/podniesienie zapasów i zdolności bojowych. Po trzecie, stworzenie warunków dla inwestycji w dobra związane z zieloną transformacją (elementy do OZE, samochodów elektrycznych itd.), w tym efektywnością energetyczną – dostępna lokalnie, czysta energia to jedyna droga do znacznego zredukowania zależności importowej w zakresie źródeł energii. Po czwarte, we wszystkich powyższych obszarach konieczne jest zwiększenie wysiłków (w tym wydatków) na badania i rozwój.

Warto zauważyć, że obydwa wątki – polityki surowcowej i przemysłowej – są ze sobą ściśle powiązane, np. wiele z metali ziem rzadkich potrzebnych do produkcji samochodów elektrycznych wymaga importu spoza UE.

Dostosowanie powinno przebiegać głównie w sektorze prywatnym, ale rządy mają tu także ważną rolę do odegrania, np. w kontekście bilansów zasobów, także jasnego ustalania priorytetów oraz tworzenia właściwych uwarunkowań, w szczególności usuwania barier. W przypadku strategicznych projektów konieczne może się okazać także wsparcie kapitałowe, np. poprzez różnego rodzaju instytucje rozwojowe. Z kolei Unia musi działać bardziej efektywnie – nie powinno być tak jak np. z produkcją półprzewodników, gdzie powstało błędne koło: potencjalni inwestorzy opóźniają swoje decyzje wyczekując na Europejską Ustawę o Chipach (ma ona określić formy wsparcia i preferencji). W efekcie regulacje, które w teorii mają stanowić rozwiązanie problemu i definiują ambitne cele – 20% udziału UE w globalnej produkcji półprzewodników w 2030 r. – same stają się barierą.

Szansa na nowe rozdanie

Powyższe działania można postrzegać jako defensywne – formę wymuszonego dostosowania do zmieniającej się sytuacji – ale drzemie w nich olbrzymi potencjał ofensywny, przyspieszenia europejskiej transformacji do Przemysłu i Gospodarki 4.0. Europa nie ma szans konkurować z krajami bogatymi w surowce kopalne w ramach tradycyjnego modelu. Dlatego też musi wybrać drogę „ucieczki do przodu”, do modelu znacznie bardziej efektywnego pod względem wykorzystania zasobów, bazującego na czystej energii oraz szerokim wykorzystaniu najnowszych technologii. Modelu, który w konsekwencji generuje wysoką wartość dodaną i dobre – wysoce płatne – miejsca pracy. To szansa dla Europy, powrotu do pierwszej ligi światowych graczy w wielu obszarach przemysłowych.

Odrodzenie przemysłu na kontynencie będzie pociągać wzrost zaawansowania różnego rodzaju usług biznesowych, a wraz z rosnącą siłą nabywczą także rozwój usług konsumenckich. Wszystko to spina się w optymalną drogę wyjścia ze strukturalnego kryzysu, w który Europa właśnie wkracza. Kluczem do sukcesu będzie nie – jak w pandemii – koncentrowanie się na bezpośrednim wspieraniu popytu konsumenckiego (choć wspieranie gospodarstw o niskich dochodach też jest potrzebne), ale na wydatkach inwestycyjnych i przekształceniach strony podażowej.

W całym procesie trzeba mieć świadomość, że główne bariery by powyższy plan zrealizować nie tkwią w braku zasobów (kapitału, technologii, itd.), ale w sposobach myślenia i działania. Jeśli podstawą decyzji będzie krótki horyzont i szybkie zyski, to Europa nie wygeneruje koniecznych inwestycji. Przegra chociażby z USA, gdzie uwarunkowania dla odrodzenia się przemysłu są dziś obiektywnie lepsze. W działaniach rządów i decyzjach inwestycyjnych firm musi się pojawić nowy element, myślenie w kategoriach strategicznych, w kategoriach średnio- i długofalowego przetrwania.

 

Opublikowane: Rzeczpospolita, 23.09.2022

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *