Wielokrotnie na stronach mojego bloga podkreślałem, że kapitał ludzki jest kluczem do przyszłości, tego jak w przypadku danego kraju będzie ona wyglądać. Potwierdza to rosnąca liczba analiz, które wskazują, że rola tego zasobu w wyjaśnianiu różnic rozwojowych pomiędzy poszczególnymi krajami była dotychczas nieoszacowywana. Wynika to faktu, że nie wszystkie elementy składające się na akumulację kapitału (intensywność i powszechność procesów pozyskiwania wiedzy, ich jakość – tego czy odpowiadają rzeczywistym potrzebom i dają się wykorzystać, doświadczenie obejmujące także tzw. miękkie kompetencje) były w analizach właściwie uwzględniane.
W kontekście akumulacji kapitału ludzkiego chciałbym w tym wpisie powrócić do tematu edukacji. W „Edukacja a gospodarka oparta na wiedzy” pisałem o tym, że obecny jej model nie jest przystosowany do potrzeb nowoczesnej gospodarki i nowoczesnego społeczeństwa. W nawiązaniu do poruszanych tam zagadnień chciałbym się podzielić kilkoma przemyśleniami na bazie niezwykle ciekawego eseju prof. J.Kozieleckiego: „Człowiek oświecony czy innowacyjny?”. Co warto podkreślić jest to tekst z lat 80-tych, powstał więc dawno przed tym zanim pojęcia takie jak innowacyjność czy gospodarka oparta na wiedzy weszły do tzw. głównego nurtu.
Człowiek oświecony….
Człowiek oświecony to według profesora produkt klasycznej edukacji klasowo-szkolnej ukierunkowanej na przekazywanie wiedzy o świecie, którą można reprodukować we właściwym czasie i okolicznościach (takie przynajmniej jest założenie). Z punktu widzenia ucznia taki system charakteryzuje nuda (przyswajanie wiedzy bez wyraźnego związku z tym, czemu ona ma służyć) i lęk (efekt systemu systematycznego rozliczania postępów w „zakuwaniu”). To także system marnotrawiący czas – według przywoływanych przez profesora badań, po dwóch latach uczeń jest zdolny reprodukować ok. 30% przyswojonych wcześniej wiadomości (słynne zakuć, zdać, zapomnieć :-)). Są jednak dużo bardziej istotne konsekwencje takiego podejścia. Ostatecznym „produktem” takiej edukacji – oczywiście mowa o swego rodzaju przeciętnej, bo niektórym udaje się z tego wzorca wyłamać – jest osoba, którą charakteryzuje:
- zachowawczość – wszelkie niestandardowe sytuacje i zmiany jakie przynosi życie postrzegane są jako problem; osoba taka przyjmuje, że sytuacji takich generalnie należy unikać,
- bierność – przekonanie, że to ja musze się do otaczającego mnie świata dostosować, w miejsce podejścia, że przychodzi się na świat po to aby go kształtować,
- replikowalność – koncentrowanie się na powielaniu wzorców, które mnie samemu zostały zakodowane,
- jednowymiarowość – wiedza przekazywana jest głównie werbalnie, rzadko kiedy kształtuje się wyobraźnię ucznia, intuicję zrozumienie emocji itd.,
- zalęknienie – każde napotkane w życiu odstępstwo (problem) wywołuje frustrację i stres,
- swoiste odczłowieczenie – system na swój sposób odbiera godność degradując człowieka do roli bezsilnej, zdanej na los marionetki.
To nieco przejaskrawione spojrzenie, ale generalnie przemaglowany przez system klasycznej edukacji człowiek jest wyzbyty znacznej części swojej sprawczości. Potwierdzają to także przywoływane dziś dość powszechnie dane, wskazujące że o ile w wieku 2-3 lat blisko 100% dzieci wykazuje cechy kreatywności, to po skończeniu edukacji już jedynie kilka procent.
….czyli podaj (to samo) dalej, aż dojdziemy do przepaści
W takim klasycznym systemie nauczania chodzi bardziej o utrwalanie określonego przekazu, modelu społecznego, a nie o kształtowanie jednostek zdolnych do niezależnego myślenia i twórczych, takich, które samodzielnie poszukują prawdy i wiedzy o świecie. W tym modelu szkoła ma nie tyle uczyć, co wszczepiać określony system wartości społecznych. Jakich? Takich jakie wyznają ci, którzy w danym momencie mają władzę, a tym samym wpływ na kształtowanie szkolnych programów. To właśnie w ten sposób odchodzące pokolenie stara się utrwalić ukształtowane przez siebie struktury społeczne, ucząc przy tym konformizmu.
Taka sytuacja nie pozostaje bez wpływu na losy jednostek i kształt świata. Przeciętny człowiek przeżywa swego rodzaju dramat wraz z każdym „szokiem przyszłości”, pojawieniem się nowego (w efekcie postępu technologicznego, zmian klimatycznych, itd.). Świat jest dla niego źródłem narastającego lęku. Ma to szersze implikacje – w okresach szczególnie wysokiej niepewności/zmienności jest gotów powierzać władzę tym, którzy obiecują ograniczyć zmienność i oferują (pozory) bezpieczeństwa (opisałem to szeroko w „Największy problem współczesnego świata”).
Inną ważną konsekwencją obecnego modelu edukacji jest to, że prowadzi on świat na skraj przepaści – wzorce myślowe i zachowań kopiowane z przeszłości w pewnym momencie przestają przystawać do zmieniającego się świata. Tym szybciej to niedopasowanie się pojawia, im szybciej zmienia się świat. Wydaje się, że dziś jesteśmy właśnie w takim miejscu – opisałem to w „Krańce wyobraźni. Kraniec cywilizacji?”.
Człowiek innowacyjny
Jak jest alternatywa? Według profesora to kształcenie człowieka innowacyjnego. W tym przypadku model i treści przekazywane w ramach edukacji musiałyby ulec radykalnej zmianie. Przede wszystkim jej celem byłoby kształtowanie przekonania, że człowiek rodzi się po to aby się rozwijać, że zachodzące wokół zmiany są czymś naturalnym, źródłem szans a nie (tylko) zagrożeń. By w ten sposób postrzegać zmiany, trzeba w procesie edukacji zaszczepić ciekawość świata (poprzez jego doświadczanie, a nie pasywne uczenie się o nim) oraz umiejętność rozwiązywania problemów. W tym systemie kończącą edukację osobę powinny charakteryzować:
- postawa badacza/odkrywcy – zmiana, coś nieoczekiwanego to nie problem i powód do zmartwień, a okazja wykazania się swoją kreatywnością, szansa na to by „popchnąć” świat naprzód (może i w niewielkim stopniu, ale postęp to z reguły tysiące małych kroków),
- umiejętność syntezy – zdobywanie wiedzy poprzez doświadczanie i rozwiązywanie problemów sprawia, że wiadomości przestają być zatomizowane/zsilosowane (przez to często z reguły przez całe życie bezużyteczne),
- wielowymiarowość – umiejętność wykorzystania obu półkul mózgowych, a więc także intuicji,
- podmiotowość i poczucie godności – człowiek zaczyna rozumieć, że jest co najmniej współsprawcą zachodzących zdarzeń, twórcą i kreatorem rzeczywistości, a nie tylko biernym jej odbiorcą. W trakcie nauki jest też partnerem w dialogu (uczeń – nauczyciel), a nie „przedmiotem podlegającym procesowi nauki”,
- zmiana podejścia do porażki – traktowania jej jako nieodłącznego elementu uczenia się, źródło cennych doświadczeń,
- orientacja prospektywna – kreatywnej adaptacji do zmieniających się uwarunkowań w oparciu o procesy antycypacji tego co może się stać (czego tak bardzo dziś w świecie brakuje).
Przestań kopiować matrycę!
Na koniec kilka słów o tym, dlaczego tak logicznemu – jak by się wydawało – podejściu trudno przebić się w praktyce. Jest co najmniej trzy główne powody. Pierwszy to fakt, że sami zostaliśmy „sformatowani” według określonej matrycy, określonego sposobu myślenia o edukacji. By ją zaprojektować na nowo musimy najpierw na szeroką skalę uświadomić sobie, że jest zła i przestać ją kopiować. By tak się stało musimy niejako „wyjść z naszych głów”, umieć oderwać się od tego co w nich zapisane w postaci wielowiekowych wzorców.
Po drugie, taki model stawia dużo wyższe wymagania. Kształcenie w nim musi być w znacznie większym stopniu zindywidualizowane. Konieczne jest oderwanie się od klasycznego, klasowo-szkolnego, podejścia, także odejścia od tradycyjnego systemu oceniania. Dziś – m.in. dzięki nowoczesnej wiedzy psychologicznej i nowoczesnym rozwiązaniom technologicznym – jest to jak najbardziej możliwe i realne.
Trzecia wreszcie, chyba najistotniejsza sprawa, odnosi się do spuścizny, która na siłę kolejnym pokoleniom chcą zostawić obecnie żyjący. To swego rodzaju psychologiczny fenomen – wierzymy, że to jak postrzegamy świat jest jedynie słuszne i w związku z tym na siłę obarczamy tym nasze dzieci. Być może robimy to ze strachu – boimy się, że w trakcie lub pod koniec własnego życia dowiemy się, że byliśmy w błędzie. By to przełamać trzeba zastąpić ludzką pychę pokorą, powszechną zgodą na to że „wiem, że nic nie wiem”.
Wniosek jaki z tego wypływa jest dla mnie taki, że prawdopodobieństwo realnych zmian w edukacji stymulowanych przez polityków jest bardzo niskie. Nie powinno więc dziwić, że większość tak zwanych reform sprowadza się jedynie do „manipulacji” w podstawie programowej – w zależności od tego kto rządzi dostosowuje się w mniejszym lub większym zakresie indoktrynujący przekaz. Widać to dobrze w naszym kraju (by przywołać chociażby tzw. reformę z 2017 r., a także to o czym mówi się w „Polskim Ładzie”), ale problem dotyczy nie tylko nas.
Wydaje mi się, że realna zmiana w edukacji może się wydarzyć jedynie pod wpływem oddolnej presji, nas obywateli. By tak się stało musimy sami masowo wyzwolić się z „matrycy”, w której tkwimy, musimy wyjść z naszych własnych głów.
Dziękuję, bardzo ciekawy artykuł. Właśnie mierzymy się przy naszych dzieciach z bolączkami systemu edukacji, dobrze wiedzieć, że nie wszyscy myślą szablonowo.