04-11-2018
5 minut

Kryzys 2020?

Ostatnimi czas zasypywani jesteśmy zapowiedziami kolejnego globalnego kryzysu. Według przewidywań rynkowych guru i niektórych banków inwestycyjnych nadejdzie on w 2020 r. Ta zbieżność prognoz jest mocno zastanawiająca. W przeszłości bowiem zjawiska kryzysowe z reguły zaskakiwały, a analitycy zawodzili jeśli chodzi o tzw. „wyczucie czasu”. Czy tym razem będzie inaczej?

By odpowiedzieć na powyższe pytanie warto przyjrzeć się logice jaka stoi za obecnymi zapowiedziami, z czego tak naprawdę miałby się zrodzić kryzys? Otóż punktem wyjścia wszystkich „kryzysowych” analiz jest rekordowo wysoki poziom globalnego zadłużenia – wg. szacunków firmy McKinsey, o ile w 2007 r. w przypadku firm, gospodarstw domowych i rządów stanowił on 207% PKB, to obecnie ok. 240%. Dług jest jednak z nami od wielu lat więc sam z siebie nie wystarczy do tego by nastąpił kryzys, zwłaszcza globalny. Jest jak rozlana benzyna, ale potrzeba jeszcze iskier, które sprawią, że pojawi się płomień. Co miałby te iskry stanowić? Po pierwsze, zmiany w polityce monetarnej: podwyżki stóp w USA, silny dolar (duża część globalnego zadłużenia jest w tej walucie) oraz wycofanie się ze skupu aktywów finansowych przez inne duże banki centralne. Po drugie, wygaśnięcie bodźców fiskalnych stymulujących gospodarkę USA, które to bodźce wykreował swoją polityką D.Trump. Po trzecie, rosnące ceny ropy naftowej, mające negatywny wpływ na siłę nabywczą gospodarstw domowych (a tym samym ich konsumpcję). Do tego dochodzi paleta mniej istotnych pojedynczo, ale znaczących w grupie innych czynników takich jak: wojny handlowe, przewartościowanie cen akcji w USA i niektórych rynków nieruchomości czy populistyczna polityka niektórych rządów (Włochy).

Rzeczywiście, z tego można już wzniecić niezły pożar. Na dodatek – jak twierdzą wieszczący kryzys – gdy już się pojawi, to nie będzie go czym gasić. W ich ocenie możliwości reakcji polityki gospodarczej na ewentualny kryzys są – ze względu na niskie w wielu krajach stopy procentowe oraz wysoki poziom publicznego zadłużenia – mocno ograniczone.

Spróbujmy jednak trochę zbilansować ten pesymistyczny obraz, doszukując się pozytywów. Po pierwsze dług długowi nierówny. W stosunku do sytuacji z 2008 r. dziś relatywnie większa jego część przypada na sektor publiczny (np. w wielu krajach rozwiniętych nastąpiło istotne oddłużenie gospodarstw domowych), a już wiemy – na bazie doświadczeń Japonii – że w określonych uwarunkowaniach dług publiczny może rosnąć przez dziesięciolecia. Nie można powiedzieć, że jest obojętny dla gospodarki, ale nie musi prowadzić do gwałtownych zjawisk kryzysowych. Na tle Japonii w zasadzie wszystkie kraje rozwinięte mają wciąż „skromny” poziom publicznego zadłużenia.

Druga ważna kwestia to sytuacja sektora finansowego. 10 lat temu to właśnie on był nośnikiem globalnych zjawisk kryzysowych. Dziś jego kondycja jest znacznie lepsza. Wynika to z solidnego dokapitalizowania (dla przykładu w USA banki mają dziś 3-krotnie więcej kapitału w relacji do aktywów niż 10 lat temu) i znacznego ograniczenia działalności opartej na różnorakich instrumentach pochodnych. Na dodatek skala międzynarodowych powiązań finansowych została po kryzysie 2008 r. znacznie ograniczona – banki skoncentrowały działalność na lokalnych rynkach, co ogranicza ryzyko ewentualnego „zarażania” się problemami. To ostatnie ryzyko redukuje także znacznie mniejsza dziś skala makroekonomicznych nierównowag – tych wyrażających się deficytami rachunku obrotów bieżących – a także poprawa przejrzystości w zakresie przepływów kapitałowych.

Konkludując to co powyżej zostało przedstawione, pojawiające się obecnie scenariusze globalnego kryzysu w 2020 r. bazują na pewnych założeniach. Po pierwsze zakładają kontynuację tego co widać „tu i teraz”, czyli np. że Fed będzie uparcie podnosił stopy procentowe, podczas gdy za rok jego postrzeganie sytuacji może być zupełnie inne, a tym samym inna może być polityka monetarna (w końcu będzie to w USA rok przedwyborczy). Po drugie przyjmują, że mając świadomość rozlanej benzyny decydenci sami, niemalże świadomie rozniecą ogień. Choć biorąc pod uwagę dotychczasowe działania niektórych świtowych przywódców wykluczyć tego nie można (w takiej sytuacji kryzys nie będzie czekał, może się pojawić przed 2020), możliwe jest też ich opamiętanie lub też to, że niedługo przestaną być istotnymi dla świata decydentami . Po trzecie założenie, że rządy i banki centralne są dziś bezsilne jest zdecydowanie na wyrost. O długu publicznym już wspominałem. W polityce monetarnej też są jeszcze nie wykorzystane do tej pory opcje. Tak jak „luzowanie ilościowe” okazało się nową super-bronią po upadku Lehman Brothers, tak w arsenale gaśniczym dostępne są także inne środki. Na przetestowanie czeka chociażby koncepcja „pieniędzy z helikoptera” – czyli bezpośredniego zasilania gospodarstw domowych bezzwrotną gotówką.

Nie chcę powiedzieć, że ewentualnymi zjawiskami kryzysowymi nie ma się co przejmować. Napięcia już są (Argentyna, Turcja) i w najbliższych latach z pewnością będą występować . Wydaje się jednak, że – o ile nie popełnione zostaną jakieś błędy – powinny mieć raczej charakter lokalnych „pożarów”. Doświadczenie uczy, że do prognoz i przepowiedni kryzysu trzeba zachować zdrowy dystans (o tym czym się powinien wyrażać pisałem niedawno w „Zdrowy dystans do niepewności”). Symptomatyczne w tym względzie jest chociażby to, że przepowiedni kryzysu mieliśmy ostatnimi czasy sporo. Najpierw miał on wybuchnąć w 2018 r. jako następstwo wyboru D.Trumpa, w zeszłym roku datę kryzysu przesunięto na 2019 r., a obecnie wykonanie wyroku zostało odsunięte na 2020 r. I oby tak dalej!

 

Opublikowane: Parkiet, 20.10.2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *