W cz. 1 opisałem największy moim zdaniem problem współczesnego świata, którym jest rozjazd pomiędzy tęsknotą człowieka za stałością, a rzeczywistością, którą cechuje nieustanna (i narastająca) zmienność.
W tym wpisie chciałbym się zastanowić jakie ten rozjazd może rodzić konsekwencje, jak może kształtować sytuację polityczno-społeczno-gospodarczą w nadchodzących latach. Punktem wyjścia jest założenie, że nękane niepewnością społeczeństwo będzie dążyć do tego, by „ból” tej sytuacji w ten czy w inny sposób ograniczyć. Dwie główne wiodące do tego drogi to: i) ograniczanie zmienności, spowolnienie czy wręcz zawrócenie biegu rzeczywistości, lub ii) przystosowanie się do zmienności. Przyjrzyjmy się im obu.
Czy zmienność da się ograniczyć?
Choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że ograniczenie zmienności nie jest możliwe, to paradoksalnie tego typu strategia ma dziś szerokie grono zwolenników. Jej wyrazem jest poszukiwanie rozwiązań, które mają (przynajmniej obiecują, że to zrobią) cofnąć czas. Wielu – szczególnie starszym osobom – wydaje się, że wystarczy powrócić do rozwiązań, które działały kiedyś by tym samym przywrócić przeszłość. W ujęciu praktycznym znajduje to odzwierciedlenie w decyzjach takich jak ta o Brexicie, wyborze D.Trumpa, a w Europie Środkowo-Wschodniej w wybieraniu tych partii, które budują swoje poparcie w oparciu o mechanizmy znane dobrze z czasów socjalizmu (opisałem to jakiś czas temu w tekście „Manna i przepiórki”).
Głównym sposobem „ograniczania zmienności” staje się przejęcie przez państwo coraz to większej części odpowiedzialności za los obywatela oraz (częściowe) odizolowanie się od świata, czyli protekcjonizm. Historia pokazuje, że tego typu strategia z punktu widzenia obywateli zawsze drogo kosztuje. Po pierwsze, prędzej czy później, odbija się to na potencjale rozwojowym danego kraju. Po drugie towarzyszy jej ograniczenie wolności jednostki i narastająca ingerencja w prywatne życie. Po trzecie następuje eskalacja napięć międzynarodowych. Paradoksalnie jednak na świecie żyje dziś wiele osób, których taka perspektywa nie przeraża, lub też nie do końca zdają sobie sprawę z ostatecznych skutków i konsekwencji swoich wyborów, koncentrują się na ewentualnych, krótkookresowych korzyściach.
Tego typu wybory z reguły oparte są na resentymencie, tworzeniu iluzorycznych moralnych wartości i ocen, które mają danemu społeczeństwu zrekompensować własne ograniczenia i niemoc. Jak pokazuje historia powszechny resentyment staje się często pożywką dla systemów totalitarnych, które racjonalizują poniesione niepowodzenia. Mają też siłę jednoczącą ze względu na „wspólną sprawę”, którą jest z reguły kwestionowanie dotychczasowych rozwiązań i/lub walka z mniej lub bardziej wyimaginowanymi wrogami.
Mając u źródła taką mieszankę trudno to uznać za bezpieczną drogę dla świata. Może nas ona doprowadzić do katastrofalnej w skutkach powtórki z historii.
Oswoić zmienność – wymiar osobisty
Jeśli nie chcemy powrotu do przeszłości, to moim zdaniem musimy się nauczyć żyć ze zmiennością, oswoić ją? Istnieje kilka dróg wiodących do tego, koncentrujących się na różnych wymiarach.
Pierwszym jest wymiar osobisty. Praca polegająca na odkrywaniu samego siebie, rosnącej samoświadomości. Dzięki temu osiąga się kilka ważnych efektów. Po pierwsze możliwe staje się identyfikowanie prawdziwych źródeł lęków. Po drugie uświadamiamy sobie, że świat w rzeczywistości nie jest taki jakim wierzymy, że jest – w tym, w co wierzymy znacznie wyolbrzymiamy to co złe, a umniejszamy to co dobre. Po trzecie stopniowo odkrywa się to, do czego tak naprawdę zostało się stworzonym.
Włączając wymiar duchowy stopniowo uświadamiamy sobie, że nasza wizja świata zbudowana jest na naszych lękach, a więc emocjach (nie faktach). Że w efekcie mamy skłonność do wyolbrzymiania negatywów i negowania pozytywów. To bardzo niebezpieczny mechanizm, gdyż przekonanie, że coś jest „złe” (i że w związku z tym trzeba to zmienić) może odnosić się do rozwiązań, które tak naprawdę złe nie są (co oczywiście nie wyklucza tego, że mogą wymagać poprawek). Klasycznym przykładem w tym względzie jest dla mnie kapitalizm. Coraz powszechniej to on jest obwiniany za „wszelkie zło tego świata”. Tymczasem w moim przekonaniu kapitalizm jest bardzo dobrym narzędziem, tyle tylko że trzeba się nim umiejętnie posługiwać. Jest czymś na kształt komputera, realizującego zadane mu (przez nas, społeczeństwo) programy. Świadczy o tym dobitnie fakt, ze kapitalizm XIX wieczny był inny niż powojenny, a ten z kolei różni się od tego z przełomu wieków. Problem z kapitalizmem nie polega więc na tym, że trzeba go odrzucić, trzeba go jedynie na nowo „zaprogramować” – wyznaczyć nowe cele, uwzględniające kwestie ekologiczne, szerszą rolę firm w społeczeństwie, nierówności dochodowe, robotyzację, itd. Osiąga się to przez system właściwych bodźców, regulacji i instytucji.
Gdy w człowieku rośnie samoświadomość i pojawia się poczucie misji, wówczas przechodzenie przez różne życiowe sytuacje przebiega dużo łatwiej, zmienność staje się czymś normalnym, a z czasem wręcz przyjemnym. Dzieje się tak ponieważ w warunkach otaczającego nas szumu i chaosu ma się naturalną zdolność wybierania tego co jest „nasze”, dokonywania dobrych decyzji, dostrzegania przede wszystkim okazji a nie zagrożeń. Uruchamiając taki radar znacznie łatwiej idzie się przez świat.
Niestety współczesny świat przywiązuje do tych duchowych, odnoszących się do ludzkiego wnętrza zagadnień ograniczoną wagę. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie by to zmienić.
Wymiar zbiorowy
Kolejny wymiary oswajania zmienności odnosi się do społeczeństwa, zbiorowości. W tym kontekście bardzo istotną rolę odgrywa edukacja. Kolejne pokolenia można znacznie lepiej przygotować do życia w zmienności. Z jednej strony zapewniać lepsze zrozumienie procesów, które za nią stoją. Z drugiej wyposażać w odpowiednie kompetencje. Wymaga to znacznie innego podejścia do edukacji niż dziś, edukacji dbającej o wszechstronny rozwój człowieka (także w wymiarze duchowym), a nie tylko czyniącej z niego „chodzacy tom encyklopedycznej wiedzy”.
Nie tylko jednak edukacja ma znaczenie. Dla oswojenia zmienności potrzeba licznych zmian systemowych i instytucjonalnych. Według prekursora nauk o znaczeniu instytucji dla rozwoju, D.C. Northa, głównym ich zadaniem powinno być właśnie… ograniczanie niepewności. Niestety dziś, to instytucje są jednym z głównych źródeł problemu – zamiast ograniczać niepewność same ją generują, co przekłada się na malejące zaufanie do nich. Dzieje się tak ponieważ funkcjonujące instytucje są ze „starego świata”, nie potrafią sobie radzić z wyzwaniami teraźniejszości.
W tym miejscu warto zadać pytanie dlaczego rozwiązania instytucjonalne nie nadążają za dynamiką zmieniającego się świata? Odpowiedź znów znajdziemy u Northa: ład instytucjonalny jest pochodną zarządzania instytucjami, a to odbywa się głównie w oparciu o procesy rządzenia, a więc polityczne. Tam, gdzie mechanizmy polityczne prowadzą do kształtowania dobrych rządów i budowania ponad-partyjnych, długofalowych rozwiązań funkcjonowanie instytucji lepiej przystaje do rzeczywistości. W tym kontekście podstawowym problemem jest dziś to, że w wielu krajach (także niestety u nas) polityka stała się „negatywnym wyborem” – na masową skalę trafiają do niej ludzie, którzy nie są w stanie poradzić sobie gdzie indziej i/lub mają niezbyt czyste intencje (dbania o partyjny a nie społeczny interes, traktowania państwa jako prywatnego folwarku).
Jeśli chcemy lepszych rozwiązań instytucjonalnych wymaga to odnowy w polityce, zaangażowania się w nią ludzi, którzy dziś unikają jej jak ognia. Ludzi wewnętrznie spójnych, patrzących na świat w sposób dogłębny i całościowy. Ludzi, którzy nie mają potrzeby dominowania nad innymi, stawiających na współpracę, a nie nieustanną rywalizację. Takich, którzy rozumieją czasy, w jakich żyjemy i w oparciu o to zrozumienie są w stanie wykreować wizję przyszłości atrakcyjną dla społeczeństwa jako całości, ale także dla każdego z osobna (by każdy mógł się stać częścią czegoś wielkiego i pozytywnego, by znalazł w tym poczucie sensu dla własnego życia). Tylko tego typu przywódcy są w stanie stawiać przed społeczeństwem ambitne cele, włączać wszystkich w ich realizację oraz proponować i wdrażać konieczne rozwiązania instytucjonalne.
Podsumowując
Świat znajduje się dziś na rozstaju dróg. Jedna z nich wiedzie do „powtórki z przeszłości” – bolesnego przerabiania tych samych lekcji nienawiści, nacjonalizmu, być może kolejnej wojny. Druga do poukładania świata na nowo. Mogłoby się wydawać, że w demokracji, to którą z tych dróg wybierzemy zależeć będzie od większości. Moim jednak zdaniem wszystko rozstrzygnie się na poziomie liderów – coś jak biblijne starcie Dawida z Goliatem. O ile w wielu krajach Goliat wkroczył już na scenę (i niech Was nie zmyli, bo wcale nie musi mieć dwumetrowej postury), to wciąż nie jest jasne czy i kiedy pojawi się Dawid. W tym drugim przypadku niech z kolei nikogo nie zdziwi, jeśli okaże się kobietą.