21-05-2021
19 minut

Nowy Polski Ład czy Stary Nieład

Powyższy tytuł mógłby sugerować, że mam zamiar odnieść się do skrajnych ocen jakie towarzyszą przedstawionemu nie tak dawno programowi PiS pod nazwą „Polski Ład”. Nie do końca tak jest. To przede wszystkim nawiązanie do dwóch dokumentów, które pojawiły się w krótkim odstępie czasu. Pierwszy z nich to opracowany przez rząd Krajowy Plan Odbudowy i Zwiększania Odporności (KPO), dokument który ma stanowić podstawę wydatkowania środków z dodatkowych funduszy unijnych w związku z kryzysem. Drugi dokument to wspomniany już partyjny program pod nazwą „Polski Ład”. Zdumiewające jest to, że chociaż obydwa odnoszą się do tych samych zagadnień, mówią o tym samym kraju i przygotowane zostały przez tę samą ekipę rządzącą, to rzeczywistość jaka się z każdego z nich wyłania jest zupełnie inna.

Obraz wyłaniający się z KPO jest pesymistyczny, w części diagnostycznej przebijający niemocą. Dokument przedstawia wizję starzejącego się społeczeństwa, obciążonego spuścizną przestarzałej, opartej na węglu energetyki. Kraju, gdzie dostęp do opieki medycznej jest ograniczony, instrumenty rynku pracy są niedostosowane do potrzeb. Bariery o charakterze prawnym i administracyjnym oraz ograniczony dostępu do finansowania utrzymują niski poziom – kluczowych dla rozwoju kraju – prywatnych inwestycji. Jest też mowa o nieadekwatnej jakości funkcjonowania systemu prawnego i nieefektywnych procesach rządzenia. I wiele jeszcze innych tego typu diagnoz. Chwilami można odnieść wrażenie, że KPO to nowy rozdział opowieści o „państwie w ruinie”, szczególnie w odniesieniu do kwestii instytucjonalnej niemocy. Dla tych, którzy obraz Polski mają ukształtowany przez publiczne media może to być zaskakująca, wręcz szokująca lektura.

Drugi dokument – „Polski Ład” – to z kolei czysty PR. Już na jednej z pierwszych stron można przeczytać, że to „strategia cywilizacyjnej zmiany”. Dalej można znaleźć budujące liczby i zestawienia, tego co zostało już zrobione i co będzie, w dużej mierze za fundusze unijne. Oczywiście trzeba na to wszystko patrzeć z przymrużeniem oka. I to z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze tak naprawdę niewiele z planowanych kilometrów dróg, wybudowanych mostów, itd. to jakaś specjalna zasługa PiS – Polska fundusze z UE tak czy siak by otrzymała (ich przydział odbywa się w oparciu o konkretne kryteria, na które Polska miała co najwyżej znikomy wpływ), a drogi i inne elementy infrastruktury buduje się u nas każdego roku i za każdego rządu. Drugi podwód związany jest z tym, że wiele z wyliczanych w dokumencie elementów infrastruktury i planowanych reform, to powtórnie „odgrzewane kotlety”, przepakowane teraz do nowej formy. Po trzecie, trzeba się liczyć z tym że wiele z tych pomysłów nie zostanie zrealizowanych – nie wystarczy chcieć, trzeba jeszcze mieć moc sprawczą. Wiele z nich skończy jak nieodległe obietnice dotyczące pojazdów elektrycznych, mieszkań czy promów.

W dalszej części chciałbym się skoncentrować na obrazie jaki moim zdaniem wyłania się, jeśli spróbuje się połączyć perspektywę obu dokumentów. Biorąc pod uwagę ich charakter w mojej ich interpretacji skoncentruję się nie tyle na szczegółach, co szerszej perspektywie. Na końcu znalazło się podsumowanie i wnioski – jeśli ktoś nie lubi długich tekstów (a ten jest wyjątkowo długi), to może przejść od razu tam.

Potrzeba nowego otwarcia

W moim przekonaniu Polski Ład, to pochodna wewnętrznej refleksji, że w 2020 r. wydarzyło się coś bardzo ważnego – pandemia wykazała słabość naszego państwa i okazało się, że w tym względzie PiS tak naprawdę niczego nie zmienił. Że i on „nie dowozi”. Państwo pozostało teoretyczne, czyli – jak zdefiniował to swego czasu twórca tego określenia B.Sienkiewicz – „działa poszczególnymi swoimi fragmentami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością”. Jednoznacznym wyrazem tego był totalny „odlot” sfery polityki w czasie pandemii. Pomimo tragicznych wydarzeń i niewydolności służby zdrowia (bardzo niska na tle unijnych krajów testowalność na COVID, rekordowo wysoka na tle innych krajów Europy umieralność, olbrzymie zaniedbania jeśli chodzi o diagnozowanie i leczenie nie-COVIDowych pacjentów), politycy zajmowali się głównie sobą: epopeja wyborcza, niekończące się koalicyjne kłótnie, spektakl związany ze zmianami w rządzie, itd. Na szczęście w wymiarze ekonomicznym było lepiej – uratowała nas korzystna struktura branżowa gospodarki, operatywność przedsiębiorców oraz wpompowana w gospodarkę kasa (w dużej mierze dzięki sprawczość jednej instytucji – PFR; nie przez przypadek akurat tej, pracuje w niej wiele osób, które wywodzą się z biznesu i wiedzą jak ważna w kryzysie jest płynność).

W tym kontekście obecny restart, to sięgnięcie do sprawdzonych zabiegów marketingowych. Jakich? Z klęski trzeba zrobić atut, a dodatkowo zaognić istniejące i/lub wytyczyć nowe linie podziałów. Dlatego też katastrofa służby zdrowia stała się pretekstem do zbudowania opowieści, że teraz będzie już tylko lepiej, a rachunek za to by rzeczywiście było mają zapłacić ci, którzy przez PiS i tak nie są lubiani. Do tego – niemalże jak „manna z nieba” – pojawiły się nowe unijne fundusze.

To kto ma płacić za cywilizacyjne zmiany dobrze wpisuje się w głoszoną swego czasu koncepcję budowania nowych ekonomicznych i biznesowych elit. Nowe są potrzebne, bo każdy kto osiągnął sukces (zwłaszcza finansowy) przed 2015 rokiem jest z definicji podejrzany. W tej sytuacji przedstawiana jako reforma klina podatkowego zmiana w PIT i oskładkowaniu spełnia szerszą rolę. Gdyby chodziło jedynie o zapewnienie bardziej sprawiedliwego systemu (który jest potrzebny!) i zapewnienie środków na ochronę zdrowia (to czy są one potrzebne aż w takiej skali jak zakłada „Polski Ład” budzi dużą wątpliwość), to zmiany wprowadzane byłyby w inny sposób. Na przykład z wykorzystaniem okresu przejściowego lub poprzez etapowe dochodzenie do zakładanego celu. Albo też szukałoby się kompromisowego rozwiązania – takim byłoby na przykład pozostawienie możliwości odpisu składki zdrowotnej od podstawy opodatkowania (zamiast jak dziś od podatku). Można też było poszukać alternatywnych rozwiązań, np. częściowego pokrycia luki wynikającej ze zmniejszenia obciążeń najmniej zarabiającym poprzez wprowadzenie nowych podatków (mocnym kandydatem jest np. tzw. carbon tax, który byłby spójny z zapowiadaną zieloną transformacją) lub zmian w istniejących (np. poprzez ujednolicenie stawek VAT).

Jeśli chodzi o samorządy, to tutaj sprawa jest także dość oczywista – chodzi o ograniczenie ich niezależności i wzmocnienie mechanizmów opartych na klientelizmie. Już wcześniejsze reformy ograniczyły dochody samorządów, a wprowadzane obecnie odbiorą im kolejne kilkanaście miliardów złotych. Co w zamian? Dodatkowe środki takie jak Rządowy Fundusz Inwestycji Lokalnych czy też zapowiadana „subwencja inwestycyjna”, czyli zamiast funduszy rozdzielanych według ściśle określonych algorytmów, narzędzia oparte na niezbyt jasnych zasadach, z dużą dozą uznaniowości, którymi będzie można nagradzać tych dobrych i karać tych złych. Abstrahując od kwestii osłabiania mechanizmów demokratycznych, to także szeroka furtka do malejącej efektywności ponoszonych w naszym kraju nakładów inwestycyjnych, a tym samym ograniczania potencjału wzrostu.

Drugą stroną opisanych powyżej procesów będzie kreowanie wspomnianych już członków nowych elit. Jak? Poprzez dorabianie się w państwowych spółkach, tworzonych hurtowo agencjach i funduszach oraz różnego rodzaju „wsparcie” (patrz ostatni rozdział środków na dofinansowanie think-tanków).

Strategia hojnego siewcy

Gdy połączy się diagnozę zawartą w KPO z projektami zawartymi w „Polskim Ładzie”, to trudno niestety dostrzec w tym jakiś spójny obraz. Może dlatego, że treści jest zdecydowanie za dużo – wykorzystano chyba wszystkie możliwe pomysły, które przez lata skumulowały się w urzędniczych (i nie tylko) szufladach.

Przy takim podejściu siłą rzeczy jest w obu dokumentach ujętych kierunkowo wiele ważnych kwestii (np. właściwych kompetencji, upgradu technologicznego, zielonej transformacji). Niestety całości nie towarzyszy jakaś główna myśl przewodnia. Bez większego wysiłku można też doszukać się braku spójności poszczególnych elementów (np. polityka dekarbonizacji i zwiększanie ulg na paliwo dla rolników).

Jest także jeden istotny deficyt – brak refleksji na temat rozwiązań instytucjonalnych, które zapewniałyby państwu, że działa sprawniej i efektywniej. Ponieważ takiego pomysłu nie ma dominuje podejście „hojnego siewcy” – rozsypmy gdzie się da i ile się tylko da, i może coś obrodzi. Rozwiązaniem większości problemów ma być „więcej kasy”. Prywatni nie inwestują? To dajmy im nową ulgę. 500+ nie działa na dzietność? To dołóżmy jeszcze 12 tysięcy. Nie stać kogoś na kupno mieszkania? To zagwarantujmy mu wkład własny. Takie podejście to pochodna braku pogłębionej diagnozy, identyfikacji źródeł problemów i/lub wąskich gardeł.

Co gorsza temu hojnemu sianiu nie towarzyszą mechanizmy, które mogłyby zwiększyć prawdopodobieństwo tego, że właściwy polon się pojawi. Weźmy przykład edukacji. Powinniśmy stawiać na taką, która sprawi, że opuszczający szkoły młodzi ludzie będą samodzielnie myśleć, będą kreatywni i dobrze przygotowani do  funkcjonowania w złożonym i szybko zmieniającym się świecie. Służyłoby temu np. dopuszczenie konkurencji programów szkolnych. Nic jednak z tego. Istotą zmian ma być zmodyfikowanie programów tak, by lepiej służyły one zakorzenianiu w głowach określonych doktryn i mitów. Nawet jeśli znane ze swej przekory polskie społeczeństwo taką wymuszoną ideologizację w ten czy w inny sposób odrzuci, to edukacja i tak nie spełni swojej zasadniczej roli.

Przeciwieństwem tego co prezentują omawiane dokumenty jest koncepcja inteligentnego państwa, które sieje tam, gdzie najlepsza gleba, gdzie istnieje szansa na dobry plon. Które nadąża za rosnącą złożonością świata poprzez rosnące wyrafinowanie. Posiada właściwe narzędzia i metody diagnostyczne. Dzięki temu może identyfikować sedno problemu i z chirurgiczną precyzją, efektywnie kosztowo trafiać z rozwiązaniem tam gdzie trzeba. A gdy ma się wątpliwości nowoczesne państwo nie boi się testowania – pilotażu określonego rozwiązania na małą skalę – przed jego powszechnym wprowadzeniem.

Gaszenie pożarów, mieszanie herbaty i nieprzewidziane konsekwencje

Gdy państwo nie dba o efektywność wydatków, gdy trudno uzyskać dostęp do publicznych usług, to potem nie ma się co dziwić, że ludzie nie chcą na to państwo łożyć. Dobrym przykładem jest tu służba zdrowia – od lat z badań OECD wynika, że co druga osoba nie jest usatysfakcjonowana jakością oferowanych usług (to trzeci najgorszy wynik w gronie blisko 40 krajów). I jestem pewien, że samo zwiększenie nakładów niczego nie zmieni. Jak można w ogóle było dopuścić do sytuacji, że liczba lekarzy w stosunku do populacji jest tak dramatycznie niska, a blisko 1/5 z tych co są jest w wieku przedemerytalnym? To przejaw braku długofalowego myślenia i działania państwa (dotyczy nie tylko obecnej ekipy rządzącej), podejmowania decyzji z wyprzedzeniem, po to by zapobiec wystąpieniu problemu. Zamiast tego powszechne jest w naszym kraju działanie na zasadzie „gaszenia pożaru”. Ale nie ma się co dziwić skoro dla polskiej klasy politycznej przez lata w kontekście reform służby zdrowia najważniejszy był spór o to czy powinniśmy mieć „kasy” czy może jednak „fundusze”. Taka sama sytuacja jest z energetyką – kluczowa debata dotyczy tego czy budować wiatraki na lądzie czy na morzu. W efekcie dziś jako nieliczni w Europie wydajemy się być cenami praw do emisji CO2 totalnie zaskoczeni. Nie inaczej jest w edukacji, gdzie kluczowym problemem ostatnich kilkunastu lat jest to, czy podstawówka powinna trwać 6 czy może jednak 8 lat. W żadnym z kluczowych obszarów nie udało się od 2004 roku wypracować tak ważnych dla długofalowych działań ponadpartyjnych kompromisów, ba nawet nikt nie podjął próby by je zbudować.

Choć są takie obszary gdzie można zauważyć zmiany na lepsze (chociażby kwestia ściągalności podatków), to rządzenie zdominowane jest przez mieszanie w szklance herbaty, w której nie ma cukru. Jak to wygląda w praktyce? Najpierw na przykład włącza się górnictwo do energetyki (bo tak miało być efektywniej), po to by je następnie wydzielać. Podobnie nie tak dawno było z długą listą ministerstw, którą kilka miesięcy później – pod hasłem „oszczędnej administracji” – się zmniejszało. Tego typu podejście może i służy tworzeniu wrażenia, że „się dzieje”,  tyle tylko że faktyczny wpływ tego typu działań na rzeczywistość jest mocno ograniczony, niekoniecznie też pozytywny.

Brak pogłębionej analizy sprawia, że nie bierze się pod uwagę wtórnych skutków podejmowanych decyzji. Dla przykładu wsparcie popytu na mieszkania poprzez gwarancje wkładu własnego skończy się zupełnie inaczej od tego co – przynajmniej oficjalnie – się zakłada. Już kilkanaście lat temu OECD analizując przypadek Hiszpanii wskazywał, że wsparcie popytu na mieszkania przy ograniczonej podaży kończy się wzrostem ich cen i marż deweloperów (nie bez powodu ceny akcji tych ostatnich po ogłoszeniu „Polskiego Ładu” wystrzeliły). A młodzi? Ci owszem będą mogli wziąć kredyt na mieszkanie, tyle tylko, że ze względu na wzrost cen będzie musiał on być o kilkanaście procent większy. W tym miejscu pojawia się wątpliwość; o co tak naprawdę chodzi? Bo być może nie tyle o wspieranie młodych, co zdominowanego dziś przez państwową własność sektora bankowego?

To samo dotyczy także wielce prawdopodobnych efektów w służbie zdrowia. Wśród tych, którym w efekcie wprowadzanych zmian wzrosną koszty pokaźną grupę stanowią lekarze (wielu z nich pracuje na kontraktach). Skończy się więc powszechnym wzrostem cen usług medycznych – tych wycenianych przez NFZ oraz tych w ramach prywatnej opieki zdrowotnej – oraz ograniczeniem ich podaży. Czyli zamiast lepiej, pacjent może mieć jeszcze gorzej niż dziś, a przy okazji emeryci oddadzą to, co dostali zaoszczędzając na podatkach.

Podsumowując – czyżbyśmy zatoczyli koło?

Publikację ponad 600 stron (tyle łącznie liczą oba dokumenty) rządowych dokumentów warto wykorzystać do zatrzymania się na chwilę i zadania pytania o to, gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Moja wizja na ten temat jest następująca:

  1. O ile w warstwie marketingowej możemy mówić o specyficznie rozumianym nowym „Polskim Ładzie” (artykułowane będą nowe treści, uwaga skupiać się będzie na nowych podziałach i nowych watkach), to w warstwie strategicznej zdecydowanie o kontynuacji starego „Polskiego Nieładu”. Z perspektywy najbliższych wyborów ważne jest to pierwsze, z perspektywy naszej przyszłości oczywiście to drugie. Celem planowanych działań jest nie tylko to co w obu dokumentach się znalazło, ale także to co niewyartykułowane – podsycanie polaryzacji społeczeństwa, wprowadzenie nowych linii podziału.
  2. Solidarność społeczna bez wątpienia powinna być elementem naszego państwa, ale nie mniej ważny jest sposób w jaki się to osiąga. Jej podstawą powinno być powszechne przekonanie, że wzajemne dbanie o siebie to nasz wspólny interes, nasze wspólne dobro, a drogą do konkretnych rozwiązań powinien być rzetelny społeczny dialog. Tymczasem w ostatnich latach z solidarności społecznej czyni się komunał, wykorzystywany dla osiągnięcia politycznych celów w postaci antagonizowania różnych grup społecznych.
  3. My Polacy mamy problem, który polega na tym, że nie umiemy rozwiązywać problemów. Jeśli już ktoś podejmuje ważne sprawy, to czyni to na drodze arogancji. Tak było z wydłużeniem wieku emerytalnego. Tak jest i teraz.
  4. By dokonywać realnych zmian rzeczywistości (na lepsze) potrzeba trzech elementów: i) świadomości, że są one potrzebne, ii) woli ich dokonania oraz iii) sprawczości, umiejętności ich przeprowadzenia. Przez wiele lat minionej dekady kończyło się u nas z reguły na kwestii świadomości (powstawały pogłębione analizy), co kilka lat temu opisałem w „Jak wyrwać Polskę z dryfu”. Ostatnie lata charakteryzuje większa wola by coś zmienić, ale sprawczość sprowadza się głównie do tych obszarów gdzie chodzi o re-alokację budżetowych środków. Nie towarzyszą temu realne reformy. Częściowo powody takiej sytuacji już opisałem (państwo używa niewłaściwych narzędzi), ale jest jeszcze jeden, dużo ważniejszy. Żeby osiągnąć pożądaną zmianę pro-rozwojową potrzeba równoległych dostosowań w sferze gospodarczej, społecznej i kulturowej. Przykładowo nie da się zbudować nowoczesnej gospodarki opartej na wiedzy bez kapitału społecznego; wzajemnego zaufania i chęci współpracy. U nas sfera gospodarcza i społeczno-kulturowa „rozchodzą” się, co jest pochodną sposobu w jaki uprawia się politykę – jaj istotą jest gra na podziały społeczne, destrukcję, konflikty itd. Widać to nie tylko na styku rządzący-opozycja, ale nawet w ramach samego obozu władzy. Nie ma się co łudzić, że przy takim podejściu uda się stworzyć nowoczesny kraj – to tak jakby przypinając do dyliżansu konie z obu jego stron oczekiwać, że zawiezie nas w pożądane miejsce. Ale może niektórym wcale nie zależy by nasz kraj był nowoczesny? Tylko co wówczas z jego przetrwaniem?
  5. Nierozwiązanym problemem naszego państwa pozostaje brak własnej myśli strategicznej. Stało się to szczególnie widoczne od momentu wejścia do UE. Po osiągnięciu tego celu zaczął się dryf, połączony z myśleniem życzeniowym – że od kłopotów wybawią nas łupki, albo jak obecnie „tani pieniądz”. Tymczasem kasa sama żadnego problemu nie jest w stanie rozwiązać. Muszą towarzyszyć jej przemyślane reformy i działania, powstałe w ramach „inteligentnego państwa”.
  6. By wzrost gospodarczy miał trwały charakter i zapewnił nam zwycięstwo w „wyścigu z demografią” (o którym pisałem w „Nie zejdźmy na ślepą drogę”) nie wystarczy pompowanie popytu. Potrzeba także inwestycji, które zwiększą potencjał wytwórczy. Bez tego popyt będzie w coraz większej mierze przekładał się na wzrost cen. Tymczasem z inwestycjami będzie u nas tak samo jak po ogłoszeniu Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju – ich ogólny poziom będzie niski, a w strukturze dominować będą państwowe molochy i zagraniczne firmy. Te pierwsze ponieważ będą ważnymi beneficjentami nowych funduszy unijnych. Z kolei dla zagranicznego kapitału atrakcyjne są nasze zasoby (lokalizacja i dobrze wykwalifikowana siła robocza). Oni państwa PiS się nie boją – jak coś z inwestycją w Polsce pójdzie nie tak, to zawsze można sprawę umiędzynarodowić, nie mówiąc już o tym, że taka sprawa trafi pod międzynarodową, a nie lokalną jurysdykcję. Nadal natomiast z gospodarki wypierany będzie lokalny, prywatny kapitał – trudno uwierzyć by ci, którzy staną się biznesmenami z politycznego namaszczenia byli w stanie wykreować dla gospodarki wartość taką jak przedsiębiorcy z krwi i kości. Dla wielu z tych drugi brak przewidywalności oraz generalnie negatywne nastawienie rządzących (pomimo licznych deklaracji, że tak nie jest), to bodziec do tego „by odpuścić” (opisywałem te procesy w „Inwestycje prywatne – czy do starych problemów dojdą nowe”).
  7. Powyższe uwagi nie oznaczają, że w najbliższych kilku latach Polska nie ma szans na wzrost. Serwowaną obecnie politykę społeczno-gospodarczą należy raczej postrzegać w kategoriach niewykorzystanej szansy – nie uchroni nas od hamowania potencjalnego tempa wzrostu w związku z demografią (Komisja Europejska prognozuje, że przestrzeni 10 najbliższych lat spadnie ono z 3.5 do 2.3%), a można i trzeba moim zdaniem grać o coś więcej, o to by potencjalny wzrost przez najbliższe 10 lat utrzymać na obecnym poziomie, a nawet go przejściowo podnieść.
  8. Jak już wielokrotnie na stronach tego bloga wskazywałem, niewłaściwa polityka gospodarcza rzadko kiedy przybiera formę laserowych cięć, których skutki widać od razu. Z reguły jest jak rdza, która stopniowo prowadzi do erozji ważnych procesów społecznych i gospodarczych. Taka erozja w naszym kraju zachodzi od co najmniej kilkunastu lat, ale do czasu kiedy zaczną „wypadać dziury” jeszcze trochę pewnie minie. Na razie ślady erozji można już dostrzec w wymiarze instytucjonalnym – wskaźnik efektywności rządzenia (wyliczany przez Bank Światowy) systematycznie w ostatnich latach spada, efekty „reform” sądownictwa widać w malejącym do niego zaufaniu (według badań OECD z 2019 r. deklaruje je już jedynie 44% społeczeństwa), w dół lecą także indeksy demokracji. W sferze gospodarki oznakami narastania napięć będą – gdy się pojawią – trwała presja inflacyjna oraz import rosnący szybciej niż eksport.
  9. „Polski Ład” utwierdza zmianę jaka dokonała się po 2015 roku; choć systemowo mieliśmy podążać w kierunku nowoczesności (by zmierzyć się z wyzwaniami XXI wieku), to w praktyce dokonaliśmy zwrotu w kierunku kapitalizmu kumoterskiego, klientelizmu, nepotyzmu, itd. Teraz mówi się o „strategii cywilizacyjnej zmiany”, ale towarzyszy jej silny resentyment do PRL. Ponieważ jest on zbieżny z pragnieniami części społeczeństwa (fenomen ten opisałem w „Manna i przepiórki”) nie można wykluczyć,  że po 30 latach historia – a my wraz z nią – zatacza koło?

Zakończyć chcę optymistycznie. Z reguły wejście w dorosłość poprzedza okres młodzieńczego buntu. I tak właśnie postrzegam to co się obecnie w wymiarze społeczno-polityczno-gospodarczym dzieje. Bunt z reguły rodzi się na bazie ran wyniesionych z dzieciństwa; w przypadku naszego kraju jest pochodną niedokończonej transformacji, zbyt mało uwagi przywiązywaliśmy do kwestii społecznych i kulturowych, co teraz w różny sposób rezonuje. Okres buntu – jeśli się go dobrze przepracuje – może się okazać trampoliną w dojrzałą dorosłość. Czy tą drogą pójdziemy, czy też jednak pozostaniemy „przerośniętymi dziećmi”, wciąż zależy tylko i wyłącznie od nas.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *