Niniejszy tekst nie powstałby gdyby nie współczesne media społecznościowe. To właśnie wpis na jednym z serwisów przypominający stary, bo z 1993 r., artykuł z the Atlantic pt. „How the world works” J. Fallowsa skłonił mnie do napisania tego felietonu.
Wspomniany artykuł jest interesujący z dwóch powodów. Po pierwsze przypomina sylwetkę niemieckiego ekonomisty Friedricha Lista żyjącego na przełomie XVIII i XIX wieku. Generalnie mało znanego, a szkoda gdyż uchodzi on za twórcę niemieckiej ekonomii politycznej. W oparciu o jego idee budowana była najpierw potęga przemysłowa Niemiec, a w XX wieku obficie z jego przemyśleń czerpali twórcy polityki przemysłowej takich krajów jak Japonia czy Korea.
Drugi powód, dla którego artykuł Fallowsa jest warty zauważania to fakt, że w ciekawy sposób prezentuje on różnice pomiędzy anglosaskim i niemieckim sposobem myślenia o gospodarce. To właśnie na nich chciałbym się skupić, bo choć od lat 90-tych XX wieku wiele się w świecie zmieniło to zręby obu koncepcji pozostały aktualne.
Pierwszy wymiar różnic dotyczy przekonań o źródłach wzrostu. Wg. podejścia anglosaskiego wzrost ma charakter automatyczny – wystarczy tylko zapewnić podmiotom gospodarczym wolność działań i swobodę funkcjonowania rynków, a przełoży się to na rozwój. Podejście niemieckie zwraca znacznie większą uwagę na zawodność rynków, a co za tym idzie tworzy miejsce dla większej interwencji państwa.
Drugi wymiar odnosi się to tego co ma pierwszeństwo: konsumpcja czy produkcja. W modelu anglosaskim kluczowy jest interes konsumenta – konkurencja (w tym ta zagraniczna) ma zapewnić, że klient dostaje to czego oczekuje po możliwie najniższej cenie. W modelu niemieckim przyjmuje się, że w długim okresie dobrobyt jest determinowany przez to co społeczeństwo jest w stanie wytwarzać, a więc od poziomu zaawansowania gospodarki (a wraz z tym zaawansowania produktów i usług). W parze z tym idzie przekonanie, że jeśli nie posiadasz zaawansowanych kompetencji, a równocześnie chcesz konsumować, to w ten czy w inny sposób stajesz się zależny. Dotyczy to wymiaru realnego (dóbr, które musisz importować) i/lub finansowego – akumulacji zagranicznego długu, który powstaje gdy zagregowany import permanentnie przewyższa eksport.
Trzeci wybór dotyczy preferencji procesów lub rezultatów. Model anglosaski kładzie nacisk na procesy, w tym szczególnie zasady gry (zapewnienie równych warunków), a nie ich wynik. Zakłada, że jeśli zasady są fair play, to wygra najlepszy. Rolą rządu jest w tych warunkach bycie sędzią, a nie mentorem, który firmom i gospodarstwom domowym mówi co i jak mają robić. Niemieckie podejście przyjmuje z kolei, że ludzie (za tym firmy) nie koniecznie muszą dokonywać najlepszych wyborów. W tej sytuacji Państwo musi mieć na względzie także rezultaty, to co może wyniknąć z indywidualnych decyzji.
Czwarty wymiar to preferencja jednostki lub wspólnoty/narodu. Model anglosaski ukierunkowany jest na jednostkę, na to czy i jak jest ona w stanie spełniać się w realizacji swoich celów (konsumpcji). Podejście niemieckie kładzie nacisk na dobrobyt społeczny, narodowy. Wychodzi z założenia, że istotnym elementem dobrostanu jednostki jest to, jak wiedzie się ludziom z jej otoczenia.
Kolejny – bardzo ciekawy – wymiar dotyczy postrzegania działalności biznesowej. W modelu anglosaskim dominuje przekonanie, że każdy może odnosić korzyści w tym samym czasie. Innymi słowy może znaleźć swoje własne miejsce w życiu/biznesie. W modelu niemieckim biznes to z reguły „gra o sumie zerowej” – jedni zyskują kosztem innych. W tej sytuacji jeśli nie myślisz strategicznie – długofalowo – to nie przetrwasz. Nie musi to od razu oznaczać upadku (firmy, państwa), ale zawsze oznacza utratę kontroli nad swoim losem – stanie się zależnym od innych.
Szósty wreszcie wymiar dotyczy podejścia do moralności w biznesie. Model anglosaski – przynajmniej w teorii – zakłada moralność rozumianą jako przestrzeganie pewnych reguł. Na poziomie poszczególnych sektorów/rynków oznacza to samo-regulację, nie przekraczanie przez biznes pewnych granic. W kontekście globalnym moralność miałaby oznaczać wzajemność dostępu do rynku, a ci, którzy tego nie chcą to swego rodzaju oszuści. Warto przy tym zauważyć, że to podejście korzystne dla „silnych”, a tymi przez ostatnie dwa wieki były właśnie najpierw Wlk. Brytania, a następnie USA. Model niemiecki wychodzi z innej perspektywy – przyjmuje, że kryteriami oceny nie jest gra fair lub nie fair, ale to czy ktoś jest silny czy słaby. Ten model zakłada, że nie ma co za bardzo liczyć na innych (zapewniających sprawiedliwość globalnych reguł gry), jeśli umiesz liczyć to licz na siebie.
Pewnie są jeszcze inne wymiary różnicujące oba modele (chociażby sposób finansowania gospodarki; rynkowy vs. bankowy). Najciekawsze jest jednak co innego – jak się wydaje jesteśmy właśnie świadkami upadku opisanego powyżej „porządku”. Modele gospodarcze ulegają zmianie. Ale o tym już wkrótce w cz.2.