Ostatnie dni bogate były w ciekawe wydarzenia na rynku walutowym. Najpierw mieliśmy decyzję banku centralnego Szwajcarii o wprowadzeniu częściowej kontroli kursu franka szwajcarskiego wobec euro. Końcówka ubiegłego tygodnia przyniosła natomiast silne umocnienie się dolara wobec euro czemu towarzyszyło osłabienie się złotego wobec większości walut. To ostatnie skłoniło BGK (działającego w imieniu Ministerstwa Finansów) do podjęcia quazi-interwencji na rynku, czyli sprzedaży euro z funduszy unijnych.
Przy tej okazji warto chwilę zastanowić się jaki kurs – w kontekście bieżących wydarzeń - byłby najbardziej korzystny z punktu widzenia polskiej gospodarki. Warto zacząć od wątku globalnego. Od początku wybuchu kryzysu w 2008 r. większość krajów dąży do tego, aby osłabić własną walutę, lub przynajmniej nie pozwolić na jej umocnienie. W tym kontekście coraz częściej mówi się nawet o wojnie walutowej. USA stara się doprowadzić do osłabienia dolara poprzez drukowanie olbrzymiej ilości pieniądza. Inne kraje – takie jak Japonia, Szwajcaria a wkrótce prawdopodobnie także Norwegia - podejmują nawet bezpośrednie interwencje na rynku walutowym. Dlaczego to robią? Ponieważ słaba waluta to większa konkurencyjność towarów danego kraju na rynku międzynarodowym i mniejsza konkurencyjność towarów z importu (czyli wspieranie procesów substytucji towarów z zagranicy własnymi). Jest to istotne w warunkach ograniczonego popytu globalnego. Każdy chce aby spadek globalnego popytu odbił się na jego gospodarce w jak najmniejszym stopniu. Abstrahując od tego czy takie poszukiwanie rozwiązań własnych problemów kosztem innych jest właściwe musimy przyjąć, że tak po prostu jest.
Tymczasem w naszym kraju każde osłabienie złotego spotyka się z olbrzymią wrzawą w mediach, tak jakby miałoby być ono czymś najgorszym, co może spotkać naszą gospodarkę. U podłoża tej wrzawy leży prawdopodobnie kwestia kredytów walutowych zaciągniętych w ostatnich latach przez część gospodarstw domowych. Warto jednak pamiętać, że po drugiej stronie stoi rzesza kilkudziesięciu tysięcy firm, które swoje towary sprzedają za granicę. Co piąta złotówka przychodów ze sprzedaży przedsiębiorstw niefinansowych w Polsce to dochód ze sprzedaży na eksport. W przetwórstwie przemysłowym – najbardziej wrażliwym na szok zewnętrzny – nawet co druga. Za tym eksportem stoją miliony miejsc pracy, nie tylko bezpośrednich, ale także u poddostawców i usługodawców firm produkujących na eksport. Dziś już wielu zapomniało, że to właśnie osłabienie złotego z przełomu 2008/2009 w znacznym stopniu przyczyniło się do tego, że w 2009 r. byliśmy jedynym krajem w Europie z dodatnim wzrostem gospodarczym. Gdy więc mowa o tym jaki poziom kursu walutowego jest w globalnym kontekście właściwy dla Polski, trzeba brać pod uwagę szeroki interes całej gospodarki, a nie tylko jej części. Warto zwrócić uwagę, że nawet przy obecnym poziomie kursu złotego do franka szwajcarskiego koszt obsługi takiego kredytu pozostaje zbliżony lub niższy od odpowiadającego mu kredytu w złotych. Równocześnie trzeba pamiętać, że zdolność obsługi zadłużenia w dużo większym stopniu zależy od tego czy dane gospodarstwo ma stałe dochody (czyli czy jest praca) niż to czy rata kredytu jest przejściowo wyższa o 200-300 złotych.
W obliczu nadchodzącej fali globalnego spowolnienia najważniejszym wyzwaniem gospodarczym będzie zachowanie jak najwyższego poziomu wzrostu gospodarczego i tym samym ochrona miejsc pracy. W tym kontekście przejściowe osłabienie złotego (nawet do poziom 4.40-4.50 za euro) nie powinno być traktowane jako kataklizm, ale jako właściwe działanie mechanizmów dostosowawczych w gospodarce. Zwróćmy uwagę, że wiele krajów strefy euro (zwłaszcza z południa Europy) chciałoby mieć dziś możliwość dostosowania swojego kursu do globalnej koniunktury. Oczywiście o relacji złotego do franka nie możemy zapomnieć , jednakże jest szansa, że przez najbliższych kilka miesięcy (a więc gdy przechodzić będzie fala globalnego spowolnienia) bank centralny Szwajcarii powinien być w stanie zachować ustalony przez siebie parytet franka do euro. Pozostaje jeszcze kwestia wpływu kursu na poziom zadłużenia publicznego, a tym samym spełniania ustawowych limitów zadłużenia. Z tych powodów Ministerstwo Finansów będzie prawdopodobnie starało się sprawdzić kurs na koniec roku w ok. 4.00-4.20 za euro, co ze wspomnianych wyżej poziomów 4.40-4.50 powinno być całkiem realne.
Oczywiście wszystkie powyższe rozważania odnoszą się do sytuacji „normalnego” rynku walutowego - dla którego na dłuższą metę ważne są tak zwane fundamenty - a nie do przypadku zmasowanych działań spekulantów.
W przyszlym roku, w tym roku nbp jeszce powinien walczyc. skomentuj
Ciekawe kiedy poziom 5 pln za euro zostanie przebity skomentuj
Przeciw osłabieniu euro a tym samym i złotówki, grają w tej chwili ręka w rękę i USA
i Chiny i lipa. Nasz rząd tym razem nie ma szans na udaną interwencję, stąd będzie
coś tam kombinował do wyborów, żeby przed nimi dług nie wystrzelił zbytnio ale jak
tylko wybory przejdą, niezależnie od tego kto będzie przewodził naszemu stadku, nie
będzie interweniował. skomentuj
perspektywie czasu jednak tą naszą Polskę uchronić przed losem Grecji i spółki. skomentuj