Banki w polskie ręce?
 Oceń wpis
   

W ostatnich dniach jednym z głównych tematów w polskich mediach jest kwestia własności działających w Polsce banków. Nie brakuje takich, którzy w obliczu problemów wielu zagranicznych instytucji nawołują do przejmowania polskich banków przez lokalny kapitał. W tym kontekście warto zastanowić się chwilę nad ewentualnymi konsekwencjami sytuacji w zachodnioeuropejskim sektorze bankowym dla polskiego systemu bankowego oraz nad realnością pomysłu przejmowania banków „w polskie ręce”.


Na początek kilka faktów. Polski sektor bankowy jest zdominowany przez inwestorów zagranicznych. Na koniec 2010 r. ok. 2/3 aktywów polskiego sektora należało do banków których większościowymi udziałowcami są instytucje zagraniczne (głównie ze strefy euro). Choć to dużo, to Polska i tak należy do tych krajów naszego regionu, gdzie udział zagranicy jest najmniejszy. Z nowych krajów członkowskich Unii mniejszy udział (28%) kapitału zagranicznego jest jedynie w Słowenii. Ekstremalne przykłady stanowią Estonia i Czechy, gdzie zagraniczny kapitał kontroluje odpowiednio 95 i 97% aktywów (dane na koniec 2010 r.)
 

W kontekście wewnętrznych problemów zagranicznych inwestorów równie, a może nawet bardziej istotne od powiązań kapitałowych są powiązania finansowe. Otóż wiele podmiotów zagranicznych obecnych w Europie Środkowo-Wschodniej finansowało (kredytowało) swoje spółki zależne, po to aby te z tych pieniędzy mogły rozwijać lokalną akcję pożyczkową. Taka sytuacja częściowo miała miejsce również w Polsce. W efekcie na dzień dzisiejszy zobowiązania polskich banków wobec zagranicy (głównie wobec banków matek) to ok. 240 miliardów złotych (ok. 55 miliardów euro). Stanowi to pokrycie dla 18% aktywów sektora bankowego. Także pod tym względem sytuacja polskiego sektora bankowego jest znacznie bardziej komfortowa niż u wielu naszych sąsiadów. Znacznie większe udziały pasywów zagranicznych w bilansach banków są w krajach bałtyckich (rzędu 50-60%), na Węgrzech i Słowenii (25-30%) oraz w Bułgarii i Rumunii (20-25%).


Znając te fakty można spróbować zastanowić się nad możliwymi konsekwencjami problemów zagranicznych banków dla polskiego sektora bankowego i polskiej gospodarki. Do niedawna konsekwencje te wydawały się ograniczone. Można było odnieść wrażenie, że przeżywające problemy zagraniczne banki będą sprzedawać swoje spółki zależne innym, silniejszym, ale wciąż zagranicznym podmiotom. W efekcie wpływ na system bankowy (poza zmianami logo na oddziałach) pozostałby niezauważalny.Sytuacja uległa jednak zmianie w obliczu wymogów kapitałowych nałożonych na największe banki europejskie w konsekwencji kryzysu finansów publicznych kilku krajów strefy euro. Banki zobowiązane zostały do osiągniecia w połowie 2012 r. kapitałów najwyższej jakości na poziomie 9% aktywów ważonych ryzykiem. Ponieważ w obecnych warunkach pozyskanie dodatkowego kapitału jest niezmiernie trudne, wiele banków zamierza osiągnąć wyznaczony cel poprzez zmniejszenie swoich sum bilansowych. W tej sytuacji liczba banków zainteresowanych na dzień dzisiejszy nabywaniem nowych aktywów drastycznie spadła. Ci, którzy tego typu transakcje jeszcze rozważają stawiają sprzedającym wiele warunków. Informacje napływające z otoczenia procesów sprzedaży banków w Polsce (DZ Banku, KBC czy Millenium) wskazują, że głównym elementem hamującym te transakcje jest kwestia linii kredytowych banków matek dla banków podlegających sprzedaży. Potencjalni kupujący żądają bowiem dalszego partycypowania w finansowaniu istniejącego portfela kredytów tychże banków.
 

Zarówno potencjalnym kupującym jak i sprzedającym nie ma się co dziwić. Kupujący nie chcą wykładać środków na zakup a następnie musieć wygospodarowywać dodatkowych (w niektórych przypadkach idących w miliardy euro) kwot, aby spłacić finansowanie obecnych banków matek. Z drugiej strony sprzedających też trzeba zrozumieć. Głównym powodem podjęcia przez nich decyzji o sprzedaży (generalnie bardzo atrakcyjnych) aktywów była chęć zmniejszenia swojej sumy bilansowej, tymczasem jeśli będą musieli nadal finansować sprzedane już banki, to zamierzony efekt zostanie zrealizowany połowicznie, tym bardziej że z finansowaniem tym wciąż związane będzie ryzyko kredytowe.
 

W tej sytuacji wydaje się, że proces zmian właścicielskich zostanie zahamowany. Z kolei właściciele banków, których nie uda się sprzedać mogą zmienić strategie rynkowe lokalnych spółek zależnych. Głównym celem może stać się spłata udzielonych wcześniej linii kredytowych (w normalnych warunkach byłyby one refinansowane). W przypadku tych banków aktywność sprzedażowa będzie w tej sytuacji nastawiona na pozyskiwanie nowych depozytów. Będą one wykorzystywane do zastępowania spłacanych linii, nie będą natomiast służyć do udzielania nowych kredytów. W efekcie odbije się to na dynamice kredytu całego sektora. Wycofywanie pożyczonych wcześniej środków rodzić będzie jeszcze innego rodzaju konsekwencje. Otóż zaciągnięte linie są z reguły w euro lub CHF. W tej sytuacji banki spłacające swoje zobowiązania będą zgłaszać dodatkowy popyt na waluty zwiększając tym samym presję na osłabienie złotego.
 

Czy jest to scenariusz, którego należy się obawiać? Nie, jeśli spłata zobowiązań będzie przebiegać stopniowo i będzie mieć ograniczony charakter (nie będzie dotyczyć wszystkich banków mających tego typu zobowiązania). Zakładając np. że do 2015 r. zobowiązania banków wobec zagranicy spadłyby o 30%, średnioroczne tempo wzrostu kredytów w tym okresie zmalałoby z tego powodu o ok. 1.5 p.p. Również wpływ na złotego zostałby rozłożony w czasie, a przez to ograniczony. Znacznie większe ryzyka dla gospodarki wiązałyby się z scenariuszem (wydaje się on dziś na szczęście mało prawdopodobny) gwałtownego - w krótkim czasie i na dużą skalę - wycofywaniem środków. Wówczas dynamika kredytu mogłaby spaść przejściowo w okolice 0%, a banki działające w Polsce stanęłyby w obliczu potrójnego problemu – zastąpienia wycofywanych środków, adekwatności płynnościowej (linie kredytowe mają z reguły znacznie dłuższą zapadalność niż alternatywne finansowanie depozytami) i presji na ich własne współczynniki kapitałowe (rozrost aktywów na skutek wzrostu złotowej wartości kredytów walutowych związany z deprecjacją złotego). W tej sytuacji nie obyłoby się pewnie bez interwencji KNF (w celu ograniczenia skali odpływu) i NBP (złagodzenie wpływu na rynek walutowy).
 

Zastanówmy się teraz chwilę nad innym scenariuszem. Przyjmijmy, że znajdują się lokalni inwestorzy będący w stanie przejąć duże, działające w Polsce banki od inwestorów zagranicznych (co już samo z siebie może okazać się założeniem na wyrost). Samo nabycie banków przy obecnych wycenach może się wydawać atrakcyjnym przedsięwzięciem. Warto jednak zwrócić uwagę, że również w przypadku polskich inwestorów jednym z podstawowych wymogów przy transakcji byłaby spłata linii kredytowych wobec obecnych banków matek. Jeśli połączymy skalę środków walutowych niezbędnych na zakup udziałów i na spłatę kredytów, to okaże się, że każda transakcja zakupu banku przez polski podmiot wymaga przewalutowania równowartości kilku miliardów euro. Przy dwóch-trzech bankach może to być nawet kilkanaście miliardów euro. Takie kwoty nie pozostałyby bez wpływu na kurs i/lub na poziom rezerw walutowych, no chyba że lokalnym inwestorom udałoby się pozyskać tak olbrzymie finansowanie bezpośrednio w euro (np. poprzez emisję euroobligacji). Wydaje się, że jeśli już, to polski kapitał mógłby sobie raczej pozwolić na zakup zagranicznego banku(ów), który nie był finansowany przez bank matkę. Z punktu widzenia systemu bankowego instytucje te jednak i tak nie stanowią problemu, a i skłonność ze strony właścicieli do sprzedaży tych banków jest mniejsza.
 

Reasumując, wycofanie części zaangażowania kredytowego banków matek może się okazać nieuniknione. Jeśli do takiej sytuacji dojdzie uwaga nadzorcy i banku centralnego powinna skupiać się na tym, aby miało ono charakter stopniowy i ograniczony. NBP mógłby również łagodzić skutki tego procesu np. poprzez zaoferowanie bankom długoterminowych pożyczek, aby w ten sposób ograniczyć wpływ wycofywania środków na lokalny rynek kredytowy. Równocześnie warto zauważyć, że jeśli banki należące do zagranicznych właścicieli będą się koncentrować na spłacie zobowiązań wobec swoich matek, to krajowe banki i tak umocnią swoją pozycję. Będą po prostu doświadczały mniejszej konkurencji na rynku kredytowym. W efekcie ich udział w rynku będzie stopniowo rósł. Być może warto również rozważyć stworzenie alternatywnego systemu finansowania firm, takiego jak funkcjonujący w Szwajcarii WIR (Wirtschaftsring). Jak wskazuje na to wiele badań spełnia on bardzo ważną rolę w absorpcji szoków realnych i finansowaniu gospodarki (zwłaszcza małych i średnich przedsiębiorstw) w okresach dekoniunktury.
 

Komentarze (1)
Korek od szampana nie wystrzelił Chcemy złapać króliczka czy...
1 | 2 |


   

Najnowsze wpisy
2017-11-26 14:48 Optymizm Komisji
2017-11-15 20:40 Co po obecnym boomie?
2017-11-03 10:57 Kto będzie finansował (duże) firmy?
2017-10-22 16:03 Spokój na powierzchni oceanu
2017-10-14 09:15 MMŚP - motor napędowy gospodarki?
Najnowsze komentarze
2017-11-16 03:28
piotr janiszewski1:
Co po obecnym boomie?
CO...!!??? Kierunek ex ante pokazuje od wielu miesięcy SWIG80...!!!
2017-11-07 15:46
angling:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Crowdfunding też odpada w Polsce po ostatnim "incydencie" z Secret Service.
2017-11-05 08:29
artysta:
Kto będzie finansował (duże) firmy?
Najlepszy jest kredyt kupiecki.
O mnie
Andrzej Halesiak
Komentator polskiej rzeczywistości. Więcej na: linkedin: https://pl.linkedin.com/in/andrzej-halesiak-0b9363 Twitter: @AndrzejHalesiak