05-02-2023
5 minut

Czy psychoterapia uleczy świat?

Staram się nie wypowiadać na tematy, które nie są zakresem mojej specjalizacji, ale tym razem chciałbym zrobić wyjątek. Po pierwsze dlatego, że zagadnienia związane z psychologią stały się w ostatnich latach moją pasją. Po drugie, mam przekonanie, że to w sferze tego co „gada się” w naszych głowach (nawiązuję tu do tekstu „2023 – czas nowych opowieści”) odbywa się kluczowa walka o to, w jakiej formie przetrwa nasza planeta, o to jaką rolę i czy w ogóle odgrywał będzie na niej człowiek. Kwestie te bardzo ściśle odnoszą się także do turbulencji jakich jesteśmy (i będziemy w najbliższych latach) świadkami, i o których pisałem w cyklu: „Zapnij pasy, turbulencje szybko się nie skończą”. Ten tekst to podzielenie się własnymi przemyśleniami, próba szukania odpowiedzi na pewne ważne w moim przekonaniu pytania, a nie udzielanie odpowiedzi jako takich.

Choć sam – jak na razie – nie korzystałem z klasycznych sesji psychoterapii, to doceniam jej rolę. Miałem okazję rozmawiać z wieloma osoba, które z niej korzystały, jak też z samymi terapeutami. Dostrzegam też to, że w młodym pokoleniu – wśród ludzi wchodzących w dorosłe życie – jest znacznie większa niż w przeszłości (np. wśród mojego pokolenia) chęć zrozumienia siebie już na wczesnym etapie życia. Przejawem tego jest wysokie zainteresowanie różnymi formami studiów czy kursów odnoszących się do zagadnień psychologicznych. Często – takie odnoszę wrażenie z rozmów – wynika to z wewnętrznego przekonania, że skoro „mam problem z przystosowaniem się do tego świata, to coś musi być ze mną nie tak”. Próbują więc zrozumieć co.

Mam świadomość, że w ramach psychoterapii istnieje wiele szkół i stosuje się wiele technik. Z moich rozmów wynika jednak, że większość osób, które korzystały z tej czy innej formy psychoterapii uważa, że „coś im to dało”. Pozwoliło dostrzec nowe wymiary własnego życia, w szczególności powiązać to kim dziś są i jak się zachowują z ich przeszłością (głównie dzieciństwem). Powszechny przekaz był taki, że współpraca z psychoterapeutą pomogła lepiej przystosować się do świata, w którym żyją, na swój sposób złagodzić ból życia w tym świecie. Często to odczucie ulgi związane było z poprawą zdolności radzenia sobie w relacjach interpersonalnych (prywatnych i zawodowych), stawiania granic, lepszej komunikacji, itd. W tym kontekście terapie są więc bardzo ważne, bo jeśli osobom korzystającym z terapii jest choć trochę „wygodniej” w świecie, to tym samym zadają one prawdopodobnie mniej bólu innym – z moich własnych doświadczeń i obserwacji wynika, że im bardziej jesteśmy sami poranieni, tym mamy większą skłonność do ranienia innych, często w sposób zupełnie nieświadomy.

Wśród osób, które spotkałem na swej drodze nie znalazłem jednak nikogo, u kogo na skutek psychoterapii zaszła radykalna przemiana. Przez radykalną zmianę rozumiem zupełnie nowe spojrzenie na świat, dostrzeżenie, że to nie tylko z nami – jako jednostkami – jest coś nie tak, ale także z „systemem”, który stworzyliśmy i w ramach którego funkcjonujemy jako cywilizacja ludzka. W tym czuję największy niedosyt wobec psychoterapii – koncentruje się ona na tym by ludzie radzili sobie lepiej w świecie, który jest.

Psychoterapia nie odnosi się do pełnego spektrum: problem jest w nas, ale także w systemie/świecie i wiele naszych problemów (cierpienia) jest związanych z tym, że świat, w którym żyjemy jest pełen absurdów, niedoskonałości i potencjalnych mechanizmów samozniszczenia (pisałem o tym chociażby w „Co sądzą o nas kosmici?”). Tym samym, w obecnej swej formie znaczna część działań psychoterapeutycznych przyczynia się być może – oczywiście nieświadomie – do swego rodzaju umacniania systemu, w którym funkcjonujemy: złagodzony wewnętrzny ból zmniejsza desperację, potrzebę zmian.

To według mnie główny powód, dlaczego świat – pomimo faktu, że historia psychoterapii ma ponad 100 lat, a obecne czasy pod względem jej popularności można uznać wręcz za „złote czasy” – nie staje się w moim przekonaniu lepszy. Tak, ma lepsze i gorsze okresy, ale generalnie stoimy w miejscu. Bardzo dobrze ujął to moim zdaniem jeden z twórców współczesnej socjobiologii, E. Wilson: „Człowiek wciąż ma emocje na poziomie epoki kamienia łupanego, instytucje ze średniowiecza, a technikę o boskich możliwościach”.

Może właśnie dlatego człowiek jawi się dziś wielu jako „słabe ogniwo”, a zafascynowani technologią rozwiązanie widzą w homo cyberneticus – połączeniu człowieka i maszyny. Czy rzeczywiście tego chcemy? Czy to jedyna możliwa opcja? Ja osobiście mam przekonanie, że nie. Że właściwa droga to dotarcie do pełni potencjału, który jest w człowieku, ale do tego sama psychoanaliza/psychoterapia z pewnością nie wystarczy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *